Zoologiczny horror na Boruniu

„Jadą, jadą dzieci drogą, siostrzyczka i brat i nadziwić się nie mogą jaki piękny świat” znacie? to posłuchajcie, chociaż kusi by „piękny” zmienić na „dziwny”.

Jechał Antek przez Boruń powoli, patrzył na ten piękny świat i zobaczył na asfalcie rozjechanego przez jakiś samochód młodego bażanta. Widok niezbyt piękny choć kolorowy, bo krew czerwona, piórka szare i miejscami niebieskawe wnętrzności. Przejechał nad ptasim truchłem, ale pragmatyczna chłopska dusza kazała mu zatrzymać się. Przecież taki bażant to może być kolacja dla psa. Cofnął samochodem, znalezisko wrzucił do bagażnika. Wtedy dojechał kolejny samochód prowadzony przez pewnego tubylca, który natychmiast zainteresował się „co tam wrzuciłeś?” ale odpowiedź była enigmatyczna choć soczysta – jak na Antka przystało. Antek odjechał do swej chaty w lesie, a tubylec trawiony ciekawością a może i zazdrością, pozostał w Boruniu.
Teraz zaczęły się dziać rzeczy trudne do wytłumaczenia. Antek zatelefonował do wójta i zapytał co ma zrobić ze znalezionym martwym ptakiem. Wójt i jednocześnie myśliwy, zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, zaproponował by padlinę zakopać bo temperatura 30 stopni sprawia szybki rozkład tego co było jeszcze niedawno, młodym ptakiem. Antek chyba nudził się bo telefonował jeszcze pod telefon 112, z pytaniem co robić? Odpowiedź chyba nie była po jego myśli, bo dyżurny policjant okazał się normalnym człowiekiem i zaproponował zakopanie bażanta. I przeszedłby ten dzień bez śladu, ale tubylec i policyjne procedury zmieniły historię. W piętnaście minut po rozmowie z numerem 112 w obejściu Antka pojawił się policyjny radiowóz. Funkcjonariusze poprosili o okazanie zająca. Gospodarz zdębiał, ale tylko na chwilę, później pokazał zabitego ptaka. Wygłoszony przy tej okazji kwiecisty komentarz, nie nadający się raczej do publikacji. „Dowód” został sfotografowany, funkcjonariusze odjechali, Antek padlinę zakopał i zajął się swoimi sprawami. Ale ruszyła policyjna procedura, uruchomiona telefonicznym doniesieniem „tubylca” o rzekomo zabitym zającu zabranym przez Antka. Około godziny 21 policja dopytywała żonę naszego bohatera o jego miejsce pobytu. Szukali, szukali i nie znaleźli. Przywieziono natomiast technika policyjnego i przeprowadzono oględziny miejsca „wypadku śmiertelnego z udziałem bażanta vel zająca”.
Rano powtórnie odszukano pana A i ciekawe jak wygląda dokumentacja z owego postępowania i ile kosztowało postępowanie, bo przecież conajmniej trzech ludzi przez cały wieczór, kawałek nocy i kolejny poranek usiłowało odszukać zająca, którego nie było. Inną sprawą są procedury tak szczegółowe, że rozum nie ma tam nic do roboty, a funkcjonariusze wychodzą na idiotów.

Mirosław Ignacy Kaczor

27
5