Kiedy koniec?

Obecnie do polskich szpitali, pomimo bardzo dużych wzrostów zakażeń Omikronem, trafia coraz mniej chorych z masywnym zapaleniem płuc – powiedział PAP szef WIM gen. dyw. prof. Grzegorz Gielerak. Dodał, że realizuje się pozytywny scenariusz wychodzenia z epidemii i – w jego ocenie – niebawem z powodzeniem będzie można traktować koronawirusa podobnie, jak inne, powszechnie znane wirusy, odpowiedzialne za występowanie sezonowych infekcji układu oddechowego.

Liczby zakażeń wirusem SARS-CoV-2 w Polsce rosną bardzo szybko w ostatnich tygodniach. Dotychczas nie przekłada się to jednak, na szczęście, na liczbę osób w ciężkim stanie trafiających do polskich szpitali. Tydzień temu z pomocy respiratora korzystało 1271 pacjentów z COVID-19, a w piątek 28 stycznia Ministerstwo Zdrowia podało, że takich pacjentów jest 1074.

„Bardzo zasadne jest więc dziś pytanie: jacy pacjenci trafiają do naszych szpitali w tej fali zakażeń wywołanej głównie wariantem Omikron? Przede wszystkim nie trafiają już pacjenci z bardzo ciężkim zapaleniem płuc, a to była zmora poprzednich fal. Co więcej, większość z nich to chorzy, którzy trafiają do szpitala z powodu zaostrzenia chorób przewlekłych. To konsekwencja długu zdrowotnego, który narósł podczas epidemii. U tych pacjentów koronawirusa wykrywamy często przypadkiem – podczas rutynowo wykonywanych testów poprzedzających przyjęcie do szpitala. Zatem tak naprawdę, to nie zakażenie koronawirusem decyduje o ich hospitalizacji, a skutki zdrowotne będące efektem ograniczeń w dostępie do systemu ochrony zdrowia towarzyszących epidemii” – powiedział PAP prof. Gielerak.

Wskazał, że w Polsce wyraźne wzrosty liczby zakażeń spowodowane szerzeniem się Omikronu notuje się już od dwóch tygodni, co nie przekłada się na rosnącą liczbę hospitalizacji, tak jak to miało miejsce w trakcie poprzednich wzrostów zakażeń.

„Tak naprawdę już powinniśmy widzieć pik przyjęć, a tego, co bardzo cieszy, jak na razie nie obserwujemy w naszych placówkach” – wyjaśnił.

Zdaniem prof. Gieleraka, za kilka dni definitywnie może się okazać, że dyskusja o masowym testowaniu i organizacji całego systemu ochrony zdrowia wokół zadania, jakim jest walka z bezpośrednimi skutkami epidemii SARS-CoV-2, będzie bezprzedmiotowa.

„Jakkolwiek myśląc poważnie i odpowiedzialnie o przyszłości już dziś należy rozpocząć wycofywanie się z poprzednich kategoryzacji zdrowia publicznego, w tym zgonów z powodu zapalenia płuc i grypy lub zapalenia płuc, grypy i COVID-19, i skupić na nowej kategorii: łącznym ryzyku wszystkich infekcji wirusowych układu oddechowego z wyznaczeniem szczytowego progu ryzyka kumulacji ww. chorób w jednostce czasu np. tygodniu. Określenia punktów odniesienia – w postaci liczby zgonów, hospitalizacji – dla nałożenia lub złagodzenia ograniczeń dotyczących zdrowia publicznego, życia społecznego i gospodarczego” – powiedział prof. Gielerak.

„Jednak nie tylko wyznaczenie nowej normy zagrożeń epidemicznych powinno dziś ogniskować naszą uwagę. Z pełną odpowiedzialnością należy przystąpić do budowy strategii, która będzie definiowała sposoby osiągania celów nowej rzeczywistości” – dodał.

Zdaniem eksperta, strategia zawiera się w trzech punktach. Po pierwsze, wdrożenie w jednostkach państwowej inspekcji sanitarnej nowych systemów informacyjnych – nowoczesnej infrastruktury danych umożliwiającej gromadzenie w czasie rzeczywistym wyczerpujących informacji na temat wirusowych infekcji dróg oddechowych: hospitalizacji, zgonów, danych genomowych wraz z tradycyjnymi informacjami klinicznymi i epidemiologicznymi kluczowymi dla wiarygodnej kontroli epidemii.

„Drugim zamierzeniem powinno być zaplanowanie i wykonanie celowych inwestycji i reform niezbędnych do przygotowania się na przyszłe warianty SARS-CoV-2 i inne nowe wirusy. Trzeci element to organizacja zasobów ludzkich gotowych do wdrażania zaleceń dotyczących zdrowia publicznego z zamiarem utworzenia elastycznego, posiadającego zdolność szybkiego reagowania na sytuacje kryzysowe systemu środowiskowej opieki zdrowotnej realizującego zalecenia agencji zdrowia publicznego – wzmocnienie systemu opieki zdrowotnej poprzez testowanie, szczepienie itp.” – dodał. (PAP)

Autor: Tomasz Więcławski

Źródło: PAP za Dziennik Gazeta Prawna

 

 

16
4

Nie chcieli siać paniki…

 

Dziś o zamieszaniu z powodu pospolitej bakterii o „gównianej” proweniencji. Dowiemy się również, czemu nie zadziałał system esemesowego powiadamiania, który tak na co dzień hula w najlepsze. I parę słów o oratorskim geniuszu filigranowego sekretarza Turzynieckiego.

Wszystkiemu winna bakteria coli i artykuł w gazecie, który Korkosz Andrzej na nieszczęście przeczytał i go jeszcze zrozumiał. A tam napisali o tym, jak rodzina na Podlasiu zatruła się wodą nią zanieczyszczoną, i to ze skutkiem ostatecznym. Po tej lekturze połączył wątki, i poprosił naszego jaśnie oświeconego wójta Leszka, żeby na przyszłość z większą starannością informował mieszkańców, o tym, co z jakością wody w gminie. Tym bardziej, że ostatnio, przed Bożym Narodzeniem coś tam w wodociągu się zalęgło, i nawet wystąpiła pewna ilość żołądkowych historii u mieszkańców gminy. Korkoszowi chodziło o to, żeby do takich sytuacji wykorzystywać system esemesowego zawiadamiania, bo jego zdaniem, to jest lepsze, wydajniejsze i informacja w taki sposób rozchodzi się lotem błyskawicy. Te publikacje na stronie UG, to za mało jego zdaniem, a poza tym, kto tam zagląda? Niczego więcej nie chciał i nie wymagał, tylko tego, bo skoro jest takie „coś” to czemu nie skorzystać!? Mieszkańcy ostatnio byli wkurzeni na brak takich esemesów, bo widać te są ważniejsze dla nich, niż te z życzeniami na święta. Dlatego rozsyłali sobie informację przy pomocy fejsbuka. Przypomniał też, że wójt tej wody nie pije, bo mieszka w Krasnymstawie.

Pancernik kieszonkowy

Wójt rąk sobie tłumaczeniami brudzić na razie nie chciał, więc wydelegował do tego swoje „wunderwaffe” w postaci „pancernika kieszonkowego”, sekretarza Turzynieckiego. Płaci mu dobrze, to i wymaga, żeby w takich sytuacjach był jak obcęgi z przysłowia, co to są po to kowalowi potrzebne, żeby sobie rąk nie poparzył. Darkowi dwa razy mówić nie było potrzeby. Bo on na publiczne wystąpienia bardzo „żyrty” i jak „juchę” wyczuje to zaraz wchodzi w dowolny temat jak nóż w masło.

Temat bakterii dorwał to go tak wytrzepał, jak Zośka dywan i nawet do rury zajrzał. Powiedział i to tak, że nawet niewierny Tomasz by uwierzył, że w tych rurach to musiała woda stać, bo to były dwa sklepy, skąd te próby brali. A jak był mały rozbiór wody, to się widać bakterie w tej prawie stojącej wodzie zalęgły. Ale tak do końca Darek pewności nie miał, cmokał więc i gdybał wyniki analizował. Owszem coś tam badania wykazały, ale sanepid uznał, że tego tak mało, i pod pewnymi warunkami wodę można dopuścić do spożycia. Właśnie jednym z warunków było ogłoszenie na stronie UG- ale co warte uwagi- sanepid nie zabronił informować przez system esemesowy. Sytuacja jest bliźniacza tej sprzed kilku lat, gdzie Korkosz prosił o publikacje protokołów sesji rady na stronie UG. Tam było tak, że ustawa nie nakazuje ale i nie zabrania, a raczej wszystko opiera się na dobrej woli. Ale w Siennicy jedyna dobra wola, to Wola Siennicka, co jest Lecha matecznikiem…

Powiedział jeszcze, że jak tu w Siennicy cztery lata pracuje to taka historia zdarza się pierwszy raz. Ale to że esemesów nie puścili to Darek wytłumaczył tak makiawelicznie, że jak ktoś nie poczuł się idiotą, to tylko dlatego, że tego tłumaczenia nie słyszał. Otóż oni informacji przez esemes nie puścili, bo nie chcieli wywoływać paniki… Widać uznali, że ewentualna sraczka lepsza niż panika, a święta Bożego Narodzenia też winne, bo akurat nadchodziły.

Fan club w Piekle ?

Darkowa obrona była taka sugestywna i co tu ukrywać piekielnie dobra. Jeśli w Piekle jest zasięg to można zażartować, że diabły transmisje z sesji oglądały i to w niemym podziwie. A może i sam Lucyfer dał się przekonać i to gadanie „kupił” ale mógł się przerazić, bo taka konkurencja to nie bagatela. Bo przecież  jak ten nieduży zawadiaka do jego dziedziny trafi, to go jedną taką supliką zdetronizuje, bo taki przekonywający. Może być i tak, że w Piekle wszystkie wystąpienia naszego Darka są oglądane, prawie tak samo jak „M jak miłość” Tam się na nie czeka, jak kiedyś na skoki Małysza. Może całe piekło staje, a diabły od kotłów odchodzą, żeby go posłuchać. On tam może i „fan club” mieć… A każde jego wystąpienie jest w 13 kopiach utrwalane i w piekielne bibliotece znajduje się w półce pod nazwą: poradniki, obok wystąpień innego klasyka- Urbana. W związku z tym, niektórzy zaczną się obawiać, że jak biesy nabiorą choć w 50% takiej wprawy w duraczeniu jak Darek sekretarz, to nawet legion anielski nam nie pomoże.  I w takich okolicznościach jesteśmy wszyscy zgubieni, bo nadziei znikąd. Taka to potworna „siła ognia” drzemie w tym cudeńku japońskiej miniaturyzacji, i wielu się zastanawia gdzie ten zapał i upór oraz odwaga są w nim upchane…

Leszek i jego triki

 Proskura jednak się przełamał i postanowił ręce tłumaczeniem pokalać. On tą sesję całą przeplatał takim zrywami świadomości, których chyba nie do końca kontrolował. Zaczął opowiadać toczka w toczkę, jak sekretarz, że nie informowali… bo by była panika przed świętami, ale od siebie dodał, że może komu na tym wywołaniu paniki zależało! No i przecież wodę mamy dobrą.  To jego stary trik, jak męczeństwo na „pluszowym krzyżu” do którego się przyzwyczaił przez lata, jak furman do ulubionego bata. No taki on jest, jak co spartoli to zawsze dorabia do tego ideologię, wrogów szuka, sprawców tajemnych i tych którym na tym zależało. Zawsze jest niewinny i jak coś źle, to zawsze to robota tych tajemnych „ktosiów” To są jeszcze wzorce tłumaczeń korzeniami sięgające głębokiej komuny, wtedy winni byli zachodni rewanżyści, zaplute karły reakcji i oczywiście rząd londyński. Jego postępowanie można zobrazować historyjką o chłopie, co w ciemną noc po lesie biegał. Jak wyrżnął łepetyną w sośniaka, to miał pretensję nie do siebie, że głupio zrobił, tylko szukał tego co sosnę posadził, a jak nie znalazł, to szukał tego co jej na czas nie wyciął. O lokalizacji pszoku pod oknem Tomaszewskich, gadał w takim samym duchu. A tu chodziło tylko o upublicznienie masowe treści komunikatu ze strony gminy.

Oświecenie Banacha

Wreszcie Banach sprowadził dyskusję do właściwego poziomu i poinformował wszystkich, że bakteria coli jest z odchodów, czyli mówiąc potocznie z pospolitego gówna. Jeszcze doprecyzował, jakby kto miał wątpliwości że mogą być odchody ludzkie lub zwierzęce. Nie ma podstaw mu nie wierzyć, w końcu tyle lat w lokalnej polityce siedzi, a teraz uszczęśliwia mieszkańców Izbicy pracując w tamtejszym Zakładzie Komunalnym. To przecież działalności pokrewne i obfitujące w takie doświadczenia. Dodał jeszcze, że może na punkcie czerpalnym było zabrudzenie. Wynika z tego, że mógł ktoś rękę wsadzić w gówno i potem macać kran…

Wycieczki w przeszłość

Skoro tak to co pomyśleć o firmie zakwaterowanej na czynnym ujęciu wody gdzie zbiorniki są za ścianą i wszystko dzieli w sumie wielkie nic. Gdyby wtedy komuś strzeliło coś do łba i dla zgrywy w jakiś sposób nawrzucał do wodociągu czegoś , to mogło być nie wesoło. Internet jest pełen relacji z ukrytych kamer jak ludzie robią tak idiotyczne rzeczy powodowani nie wiadomo czym. Proskura w ramach obrony odwołał się do tej sytuacji sprzed 6 lat kiedy na Kozieńcu działała firma ale tak po swojemu. Powiedział że przecież wtedy badano wodę i okazało się, że była dobra. Wynika z tego że on nic z tego co miało miejsce 6 lat temu nie zrozumiał i wniosków nie wyciągnął. Wszak zagrożenie było i co najmniej dwie ustawy zostały złamane ale prokurator skupiał się na czym innym, a dlaczego to jego trzeba by pytać. Tym samym dziś Proskura „podskakuje”, bo jemu się wydaje, że jest bez winy i jedno jest wyjście z tej sytuacji. A skoro taki pewny swoich przekonań to niech znów na hydroforni w Kozieńcu zamontuje firmę, o takim samym profilu, jak wtedy. Może nawet tę samą. Wszak zna dobrze samego właściciela. Z czym mieliśmy do czynienia, z jakim bezmiarem głupoty, to najlepszą ilustracją jest fragment ze skargi na postanowienie prokuratora o umorzeniu a publikowanej na tej stronie w lutym 2018 roku. ”W odpowiedzi na ww. interpelację Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny w Krasnymstawie wskazał (źródło jak przy interpelacji radnego Marka Nieściora), że nie miał wiedzy o działalności produkcyjnej na hydroforni, a Inspekcja Sanitarna nigdy nie wyraziłaby zgody na prowadzenie działalności gospodarczej na ujęciu wody. Co istotne, Wójt Gminy Siennica Różana nigdy nie informował Inspekcji Sanitarnej o przeznaczeniu hydroforni pod działalność gospodarczą. Przedstawione argumenty poddają pod wątpliwość treść zażalonego postanowienia, gdyż Prokurator w ogóle nie rozważył możliwości ustalenia odpowiedzialności prawnej Wójta Gminy Siennica Różana oraz Starosty Krasnostawskiego.” Ten fragment nie tylko oddaje istotę sprawy ale i rozmiar tego co nam wszystkim groziło. Dobrze przy historii z colą o tym pamiętać tym bardziej, że Leszek sam do tego wraca ale nie mówi wszystkiego, jak to on. Tam się naprawdę nie ma czym chwalić i najlepiej milczeć jak grób.

Na koniec ciut o gównie które przeszło do historii. Był sobie kiedyś napoleoński generał -Piotr Cambronne który w czasie bitwy pod Waterloo na wezwanie Anglików do poddania się miał odpowiedzieć: „Gwardia umiera, ale się nie poddaje” Ale po jakimś czasie okazało się że to nie do końca prawda a raczej podretuszowana wersja wypadków. Generał miał odpowiedzieć po żołniersku: „ A gówno !” Bo komu w głowie patos i wygładzone frazy, jak śmierć zagląda w oczy.

Wynika z tego, że bywają takie sytuacje gdy można na gówno się powołać i dzięki niemu przejść w glorii do annałów historii. Prawdopodobnie gdyby tak nie powiedział historia by o nim milczała. Ale bywają i takie sytuacje, a tych jest znacznie więcej, że gówno należy czym prędzej ominąć, a jak się ręce nim powalało, to je zmyć.  Siennicka historia z bakterią o gównianej proweniencji należy do tej ostatniej grupy i należało ręce czym prędzej zmyć, a już na pewno  nie wdeptywać. Oni niestety zrobili to ostatnie i wdepnęli po same kostki tymi głupimi tłumaczeniami. Wystarczyło esemesy puścić, bo po to ów system jest i to nic nie kosztuje. A na sesji, gdy Korkosz zwrócił uwagę była szansa wyjścia z twarzą. Tylko wystarczyło odpowiedzieć: „Panie radny na przyszłość będziemy tak robić i postaramy się unikać takich sytuacji” To banalne stwierdzenie neutralne w przekazie, bez kajania się, zamknęłoby dyskusję, a ten artykuł by nie powstał. Bo u nich jakakolwiek pomyłka nie wchodzi w grę nawet jak palną gafę, to będą wszystkich przekonywać, że ich była racja…

28
9

Z obfitości serca usta mówią

Nie szczędzi nam jaśnie oświecony Leszek zgryzot, a ostatni rok to pasmo jego wyjątkowych  sukcesów. „Inwestuje” w sztukę i nieruchomości, teraz jest w fazie ich upłynniania.  Oczywiście, wszystko po to, by nam maluczkim nieba przychylić i Siennicę uczynić wielką. Właśnie dziś o tym, jak Leszek tłumaczył to ostatnie, a tak je wyłożył, że konie w Białce rżały jak słuchały.

Gmina dysponuje czymś takim, jak zasób nieruchomości stanowiących majątek gminy. Żeby coś z tego uszczknąć, wójt musi mieć zgodę rady. W naszych warunkach taka zgoda to czysta formalność, nie wymagająca żadnej dłuższej refleksji u wójtowej kompanii, dla nich to tak oczywiste, jak oddychanie. Dobrze ma Proskura ze swoimi notariuszami, bo ci klepią mu wszystko- jak leci. Tym razem było podobnie, tylko Alicja Pacyk z Korkoszem „pomienszali” szyki i musiał się nieszczęsny wójt tłumaczyć, a zawsze jak to robi, jest wesoło.

Nie ma zgody na brak zgody

Największe emocje wzbudziła działka na Siennicy Dużej, znana pod potoczną nazwą: „ po posterunku milicji” Tu się rozpętała dyskusja i nawet zawnioskowano o zmianę porządku obrad, to znaczy chodziło o wycofanie działki z uchwały dającej zgodę na jej sprzedaż. Ale w jej sprawie wszystko już było ugadane, do takiego stopnia, że żadne prośby ni rozsądne tłumaczenia nie odnosiły skutku. Banach posunął się nawet do takiego stwierdzenia, że nie można zmieniać porządku obrad, co było nieprawdą. Widać nie na rękę była jemu i Proskurze dyskusja, i argumenty strony przeciwnej. Wszak Banach miał świadomość, że właśnie ściągają im gacie, a wszystko jest transmitowane. Ludzie na to patrzą, a im dłużej to potrwa, to więcej szczegółów wyjdzie na wierzch. Słusznie się obawiał, bo tak się stało za sprawą kąśliwych pytań…

Zapytała Alicja o to, jak jest w rzeczywistości z tym porządkiem obrad obecnej na sali radczyni, a ta stwierdziła, że można go zmienić w każdej chwili. Trzeba tylko zgłosić wniosek formalny pod głosowanie. Banach został na lodzie po tym werdykcie, ale czego można się po nim spodziewać, skoro 15 lat przewodniczył komisji rewizyjnej, która nie miała planu pracy. Wniosek zgłosił Andrzej Korkosz, oczywiście ten został odrzucony stosunkiem 12 głosów przeciw i 3 „za”, i wszystko wróciło na stare tory. Banach cały czas się pieklił i gotował, nawet zabraniał Alicji mówić w trakcie sporządzania wniosku przez radczynię, tak im się spieszyło, a zły był jak furia.

W całym tym kotle na uwagę zasługują tłumaczenia samego Proskury. Mówił, że on nic z tym wspólnego nie ma, to radni głosują i decydują. Wzruszał ramionami, jak to tylko on potrafi, robił z siebie niewiniątko. Taki był bezradny, jak dziewczynka z zapałkami. Opowiadał, że wcale nie chcą sprzedać, tylko nie bardzo był w stanie wytłumaczyć po co to wszystko, skoro nie chce. Alicja przypomniała, że przecież na komisji dostali gotową uchwałę odnośnie zgody na sprzedaż działek, i inicjatorem był on jako wójt. To jak może w takich okolicznościach ręce umywać i opowiadać, że nic z tym wspólnego nie ma? Wynikło z tego co jest zawsze i wszędzie oczywistością, ale nie w proskurowej siennicy, że inicjatorem takich ruchów jest zawsze wójt.

Wójt nic nie wie…

Korkosz widać nie strzymał, i Proskurze przypomniał, że na komisji był pracownik UG, który referował treść uchwały. Wyraźnie powiedział, że o tę działkę po komisariacie pytały 3 osoby, a wójt tymczasem mówi, że nie będą jej sprzedawać, bo nie ma chętnego!? Biedny i poobijany wójt wydusił z siebie ostatkiem sił : a to ja nic nie wiem!? Alicja Pacyk przed głosowaniem wszystkich radnych poinformowała o wadach tej transakcji, dodała jeszcze, że jej zdaniem i jej męża, który zajmuje się wyceną nieruchomości, ta działka jest wartościowsza od tej, którą kupił Proskura jesienią. Ponadto przypomniała, że wójt ma w planach kolejne inwestycje idące w miliony i może w takim razie, zostawić działkę na gorsze czasy. Chce budować przedszkole od podstaw, a nie wiadomo jak będzie z odliczaniem vat, poza tym koszty energii idą w górę, a budynki, które są własnością gminy ogrzewane są gazem. Na wymieniała tych powodów cały tuzin, ale to wszystko grochem o ścianę. Zapytała nawet radnych, co zostawią swoim dzieciom i wnukom. Zwróciła się wprost do Proskury, skoro to jego ostatnia kadencja, to mógłby odejść i zostawić po sobie dobre wrażenie.

Odwracanie kota ogonem i męczeństwo na pluszowym krzyżu

W tym „zwarciu” Leszek wziął się w garść i wierny doktrynie, że najlepszą obroną jest atak zaatakował swoim ulubionym i sprawdzonym orężem- kreując się na ofiarę i męczennika. Oczywiście męczeństwo jest z tych na pluszowym krzyżu. Powołał się więc się na transakcję, która nigdy nie doszła do skutku, i której nawet nie rozważano. Ba! Sam jej nie brał pod uwagę.

Była w ofercie sprzedających nieruchomość- tę kupioną w październiku za 750 tyś- dodatkowo hektarowa działka ziemi uprawnej. I w związku z tym, jeszcze jesienią Alicja Pacyk wspomniała, tak mimochodem, że jej zakup mijałby się z celem. Klasa bonitacyjna była zbyt wysoka i przez to nadawała się tylko do zabudowy siedliskowej, a nie jednorodzinnej. Można było działkę odrolnić, ale ta operacja nie tania. Wtedy Proskura przeszedł nad tym do porządku dziennego, nawet nad tym się nie zastanawiał. Jemu bardziej pasowała nieruchomość vis-a-vis szkoły- za 750 tyś i to jej kupno owładnęło go do szczętu. Ale jak teraz trzeba było czymś „przywalić” i się bronić, to kota ogonem obrócił, i dawaj wrzeszczeć: jaki to on pokrzywdzony i nieszczęśliwy, i jak mu to wszyscy dokuczają, a on przecież chciał zasoby gminnych nieruchomości powiększać! Pacykowa słuchała tego z zażenowaniem, i z oczyma postawionymi w słup, ręce przy tym załamując.

Dobry interes, jak dobre buty- nie powinien uwierać

Widać również, że Proskurę uwiera transakcja z jesieni za te 750.000 i zaczął się do niej odwoływać. Ta wycena boli, którą Alicja przedstawiła na sesji, ten operat szacunkowy opiewający na 560 tyś. tak doskwiera. Różnica wynosi 190 tyś na niekorzyść gminy i możliwe, że dotarły do niego krytyczne komentarze, bo ludzie do końca głupi nie są i nie cierpią jak ktoś robi z nich idiotów. Komentuje to nawet najbliższe otoczenie, łapiąc się za głowy i nie szczędząc mało parlamentarnych słów. Oczywiście wszystko za jego plecami. Ale on twierdzi, że kupił dobrze, bo to cena rynkowa była! Tylko że jakby tego nie nazywać to wrażenia, że przepłacił nie zatrze i tego nie da się obronić. Ta transakcja była bardziej bezmyślna niż umieszczenie firmy na czynnym ujęciu wody.  A skoro tak mówi, to uwierzył we własną propagandę. A w nią mają uwierzyć inni, a nie ten co ją wymyślił. To tak jakby pędzić bimber na handel i się nim upić nim się go sprzeda. Doświadczenie życiowe uczy, że biznes prowadzony w taki sposób długo nie pociągnie.  Zapomniał że wydawał nieswoje pieniądze i do tego cena była grubo powyżej wyceny. Nie mówiąc już o celowości i potrzeby zakupu.  Sytuacja wręcz beznadziejna, jak z tym chorym galicyjskim chłopem, który doprowadza się świadomie do takiego stanu, że jak już wzywają lekarza to od razu z księdzem. No tak wyglądają dyskusje z nim… Pacyk Alicji współczuć należy, bo prawdopodobnie po tej sesji ze dwa Apapy musiała sobie zaaplikować  jeszcze kompres na czoło, i oczywiście wszystko odespać, w wymiarze co najmniej 10 godzin.

W Leszka opowiadaniach jest jak w tym dowcipie. Pod koniec lat sześćdziesiątych, za Chruszczowa przy Placu Czerwonym otwarto knajpę ze striptizem. Przez pierwsze trzy dni ludzie walili do niej drzwiami i oknami. Potem nagle przestali…Zebrała się więc, jak to w sowietach komisja, żeby to wyjaśnić. Zaczęto przepytywać kierownika i się okazało, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Bo obsługa miła, drinki prima sort i muzyka też, ale nagle ktoś zapytał o striptizerkę: co z nią? Na to odpowiedział kierownik, że jej też nic nie można zarzucić, bo jest sprawdzoną i ideową komunistką, a swoją legitymację partyjną dostała w 1902 roku…No i takie są właśnie historie opowiadane przez naszego Lecha, niby wszystko jest jak trzeba, ale tylko jego zdaniem. Tak też było tym razem…No i z serca obfitości mówił ku ogólnej wesołości.

 

 

 

33
9

Szpital. Obsesja w szafie Szpaka(!?)

Tak jak rekrut mający iść niebawem na front stawić się musi przed obliczem komisji, tak 30 grudnia Janusz Szpak stawić się musiał na sesji rady gminy w Siennicy Różnej. Jest wszak „dziadunio” Szpak na wojnie o nasze zdrowie, dobrobyt i demokrację. Na tę batalię zgłosił się na ochotnika…

 

Gdy jego totumfacki Banach dał mu głos, to Janusz skrzętnie z tego skorzystał i teatralnie hektolitry łez wylewał, głównie nad niepewnym losem krasnostawskiego szpitala. Albowiem jego amunicją nie są ołowiane kule ale łzy słone i przemowy płomienne. I ta była pełna wzniosłych odniesień ale i mroczna, bo wirus, bo PiS i demokracja zagrożona. Troska byłego członka ORMO o stan demokracji może nieco zdumiewać ale gdy się człowiek zagłębi w odmęty historii i pozna motywy, to wszystko staje się jasne i klarowne. Janusz do tej formacji wstępował, by demokracji bronić, tyle, że tamta była ludowa. A że się w biografii tą przynależnością nie pochwalił, to wynika z jego wrodzonej skromności, którą i dziś widać. Szczególnie jak każe mu się siadać nie tam gdzie by chciał, albo jak coś mu się zarzuca. Właśnie wtedy owa skromność wyskakuje niczym burek z bramy… i łasi się do nóg przymilnie skomląc.

Zakręty i bardzo ostre zakręty

Jednak w sesyjnej i płomiennej encyklice poczesne miejsce zajął szpital, będący już jego zdaniem nie na zwykłym, a na bardzo ostrym zakręcie. Trzeba wspomnieć, że w jego retoryce zakręty zajmują szczególne miejsce. Nawet dzielą się na zakręty zwykłe i bardzo ostre, i zawsze występują w konglomeracie ze szpitalem w Krasnymstawie. Być może ta słabość do tego drogowego terminu jest pokłosiem i swoistym powikłaniem, czymś jak odczyn poszczepienny, po tym, jak Janusz wtarabanił się w krzaki, na o dziwo prostym odcinku drogi. Drogi nie byle jakiej ale jego ulubionej, bo okrzykniętej przez tubylców „szpakówką” i wiodącej wprost do jego siennickiego matecznika.

Wyrzucili Mateja

Janusz kłopotów powiatowego szpitala upatruje w „wyrzuceniu” Mateja, to praprzyczyna i on to wynalazł jak Edison żarówkę! To taki grzech pierworodny jak zerwanie i konsumpcja przez Ewę jabłka, mimo zakazu, z tą różnicą, że Mateja nikt nie ugryzł i nie zjadł, tylko rzekomo wyrzucił. Wrzeszczał więc na sesji jakby wrzątkiem się zlał ale dokumenty mówią co innego, i w takich sytuacjach to one mają pierwszeństwo. Lokalna prasa pisała swoje i o wyrzuceniu nie ma tam słowa. Zdaniem Szpaka wezwali Mateja na posiedzenie zarządu i tam zaproponowali mu wyrzucenie z roboty. Oczywiście Matej zakomunikował Szpakowi, jak sam twierdzi, że może pójść jako jego świadek, jeśli podadzą go do sądu. W tej zabawnej historii istotna jest jeszcze jedna rzecz, otóż jakiś czas temu Leńczuk na sesji rady powiatu zagroził Szpakowi, że jeśli nie przestanie opowiadać bzdur o wyrzuceniu Mateja to naraża się na odpowiedzialność karną. Dziś Szpak prawdopodobnie wraca do tego, ale tu moim zdaniem nie o Mateja chodzi, tylko o to, że Leńczuk zagroził mu sądem. Dla niego to kamień obrazy i taki Szpak jest od dawna. On swój wizerunek traktuje jak ortodoksyjni Żydzi szabasowe zasady i wpada w furię gdy mu ktoś coś ledwie zasugeruje. Tym bardziej teraz, kiedy stał się nikim, zwykłym radnym, złości się na byle co. W sumie można nawet Szpaka żałować, bo każde wystąpienie na byle temat okupione jest albo drżeniem jego rąk lub przebieraniem pod stołem nogami i innymi nerwowymi reakcjami. Tak więc, tu o urażone ego idzie, a nie o Mateja i jego „wyrzucenie”. Nie dawniej jak z pół roku temu Szpak powiedział publicznie, że Majewskiego z Muzeum Regionalnego wyrzucono. A tymczasem ten odszedł na własną prośbę i to skacząc z radości, bo z Turobina do Biłgoraja może chodzić w ciapkach. A tamtych pisowców biłgorajskich, jak się okazało nie przestał nigdy kochać. No to już nie może być przypadkiem…

Szpital w ruinie i ginekologia na zakręcie

Szpital krasnostawski w jego relacji to w sumie ruina, takie można odnieść wrażenie. Lekarze odchodzą, nowych nie ma, a z tymi z Ukrainy nasi nie chcą pracować. Do tego trzem oddziałom grozi od lutego zamknięcie: położnictwu, neonatologi i…ginekologii. W tej całej operacji „szpitala na bardzo ostrym zakręcie” oberwał wcale nie rykoszetem mądrala dyżurny- Leszek Janeczek, ordynator ginekologii. Okazało się że i jego oddział, jego „oczko w głowie” też na równi pochyłej i nawet jego autorytet nic tu nie zaradzi. Ale może to dobrze, że w tym ferworze Szpak kopnął w kostkę i na opamiętanie nobliwego doktora, co to nie wie, czy jest ginekolog, czy muzealnik-reformator. Tymczasem na ostatniej sesji rady powiatu 22 grudnia rzetelnie informowano, jak jest z oddziałami i Szpak nie powinien tak opowiadać, jeśli chce być poważnie traktowany. Ale furia i złośliwość wzięła górę. Wystarczył tydzień i 10 kilometrów na wschód, by tak relokowany Szpak tak opowiadał, jak i swoja biografię pisał. Jednocześnie Janusz w trakcie swojego płomiennego wystąpienia co rusz przepraszał, że się unosi ale i nadmienił, że się z niego śmieją i mu zarzucają robienie polityki. Ale za chwilę gdy zaczął mówić o sytuacji w szpitalu, to tak ją przedstawił, że żadnej rzetelnej informacji nie przekazał tylko zlepek przypominający krwawa jatkę. Jeśli to nie polityka, to co? Bo informacja, to nie jest na pewno…

Pożegnanie z paśnikiem

Ale te wszystkie teatralne troski to tylko teatrzyk dla maluczkich i to tak wiarygodne jak jego dziurawy życiorys na Wikipedii. Doświadczenie życiowe uczy, że takich jak Janusz-byłych aparatczyków naprawdę boli „odspawanie” od paśnika, i w efekcie tego wspomniane już posiniaczone „ego”. Ta troska o cokolwiek, to tylko parawan i chowanie liścia w lesie. W jego wypadku ból po stracie prestiżowego stanowiska i pozycji jest jeszcze większy. Albowiem ludzie rządni awansu i władzy, a do takich Janusz się zalicza przeżywają rozstanie z nią bardziej i dłużej. Bo jakże inaczej miałoby być dla prostego chłopskiego dziecka, które szturmem i pomagając sobie łokciami wdarło się na salony krasnostawskie ale na szczęście nie dalej. W pewnym momencie nawet Szpak zatracił umiar w tych ambicjach. Na szczęście Pan Bóg czuwał i pięciokrotna próba sforsowania bramy na Wiejską w Warszawie Januszowi się nie powiodła. A być może uznał Najwyższy, że kolejny były ormowiec w parlamencie to już za dużo i starczy tego. W zamian mógł do woli forsować bramy na wsiach… ale te do remiz, świetlic i innych przybytków, by w nich przemawiać, cytować Senekę albo czytać wiersze Stefaniuka. Powstrzymać się przed tym gadulstwem nie może, choć wychodzi mu to jak Neronowi śpiew. Nawet na pogrzebach daje popisy i czekać tylko, jak te zaowocują jakimś zmartwychwstaniem, bo i zmarli mogą mieć granice cierpliwości. Tak czy siak, Szpak chłopski syn, może czuć się spełniony, bo sięgnął szczytu. A z niego jest tylko jedna droga. To droga już bez zakrętów prawie jak ta w Siennicy ale w dół i inaczej się nie da. Zamiast zejść spokojnie, to on woli, na łeb, na szyję…

Wypada jakoś to zakończyć. Matej obecnie „wojuje” w lubelskim szpitalu na alejach kraśnickich i można by wobec tego złośliwie skomentować jego przymioty- tylko po co? To nie był „głupi” dyrektor, tak samo jak „głupi” nie jest Jarzębowski- obecny dyrektor krasnostawskiego szpitala. Obaj posiadają cechę, którą określił dość dosadnie i barwnie Robert Górski w czasach gdy szukano zarządzających do spółek węglowych, nazywano to „umiejętnością ogarnięcia burdelu”.

Szpak wrzaski i teatralne troski są tylko marnym widowiskiem i politycznym spektaklem, choć on uważa inaczej. Wielu obserwatorów szczególnie z jego otoczenia, jest zdegustowanych tym zachowaniem,  i co widoczne Szpak w tej walce jest sam, bo reszta PSL ma to gdzieś. Oni teraz i kiedyś byli zwykłymi- szeregowymi radnymi. Dlatego słuchać go do końca nie chcą, dlatego dziera się tylko on, bo i najwięcej stracił. Ale jest jeszcze jedno, co warto zaakcentować. Otóż zwykli ludzie widząc zachowanie Szpaka-bo czasem oglądają i komentują- ten brak ogłady i momentami zwykła głupotę- skrobią się po głowach i zadają sobie pytanie: jak mógł ktoś taki rządzić powiatem przez 16 lat? I jeszcze dodają: dobrze, że już nie rządzi! Jednak ludzie na prowincji potrafią wyciągać całkiem trzeźwe wnioski, co daje jakąś nadzieję. A co do szpitala, to w czasach gdy Janusz rządził, to artykułami prasowymi publikowanymi tylko w „Echu Krasnegostawu” można by wytapetować parking przed starostwem. To nie były peany ociekające słodyczą, co tytuł to trzęsienie ziemi albo erupcja wulkanu. A tytuł tego felietonu jest niczym innym tylko peryfrazą właśnie takiego tytułu z „Echa….” tamten brzmiał w oryginale „Szpital. Trup w szafie Szpaka”. Dziś jak widać, trup okazał się dość żwawy i z szafy wyskoczył, a na jego miejsce przyszła obsesja. Zaś Romek Żelazny, kiedyś zapiekły wróg Szpaka, dziś jest jego gorącym przyjacielem i orędownikiem…i jak tu pisać poważnie!?

 

32
5

Stalingrad Mateja

Poniższe artykuły to przedruki z gazet z ostatnich dni, dotyczą sytuacji w szpitalu na Alejach Kraśnickich w Lublinie, w którym dyrektoruje ulubieniec naszego byłego, ludowego Cezara Janusza Szpaka-jego niegdysiejszy pomazaniec w powiatowej lecznicy Piotr Matej. Konflikt który rozgorzał w rozmiarach spory i gdzież tam naszym powiatowym potyczkom z Muzeum Regionalnego i szpitala do tej batalii. Ale tak się złożyło i masz ci los...Janusz na sesji rady gminy w Siennicy Różanej 30 grudnia zachwalał tak przymioty Mateja, że jarmarczne przekupki mogłyby wpaść w kompleksy i widać urzekł. Ale o tym co w Siennicy opowiadał napiszemy niebawem, bo plótł, bajdurzył tak, że nie sposób nie opisać.

 

Spór w szpitalu przy al. Kraśnickiej. Dyrektor odpiera zarzuty związkowców

31 grudnia 2021

Dyrektor szpitala przy alei Kraśnickiej w Lublinie, Piotr Matej, odpiera zarzuty Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych działającego w szpitalu. Wczoraj (30.12) fiaskiem zakończyły się negocjacje przedstawicieli związku z dyrekcją placówki. Związkowcy domagają się podwyżki płac. W przesłanym do Radia Lublin oświadczeniu przewodniczący Związku Mariusz Gnat stwierdził między innymi, że dyrekcja nie realizuje porozumienia płacowego z 2018 roku oraz przedstawia ekspertyzę dotyczącą kondycji finansowej szpitala w celu „grania na czas”.

CZYTAJ: Lublin: kolejne negocjacje w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym. Nie ma porozumienia związkowców z dyrekcj

Pan przewodniczący nie dąży do porozumienia – mówi dyrektor szpitala przy Kraśnickiej Piotr Matej. – Nie chodzi tutaj o mediację, o dojście do porozumienia, tylko o wywołanie niepotrzebnego nikomu, ale zapewne panu przewodniczącemu, protestu pań pielęgniarek i położnych. W trakcie mediacji już to zaplanował i przekazał informację do swoich członków, strasząc osoby niezrzeszone, że nie mogą strajkować, bo dyrektor wyrzuci je z pracy, co jest totalnym nieporozumieniem i nieprawdą.

Przewodniczący Mariusz Gnat zarzucił również dyrektorowie Matejowi, że nie wziął udziału we wczorajszym spotkaniu mediacyjnym. Szef szpitala odpowiada, że był do dyspozycji związkowców rano, a popołudniu miał spotkanie z Ministrem Zdrowia. 

MaK / opr. WM

Źródło: strona internetowa Radia Lublin

Pielęgniarki ze szpitala przy Kraśnickiej w Lublinie: Dyrekcja nie realizuje porozumienia płacowego. Szpital zaprzecza

Tomasz Nieśpiał 3 stycznia 2022

 

Działający przy Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Lublinie związek zawodowy pielęgniarek i położnych zarzuca władzom placówki nierealizowanie porozumień płacowych z 2018 roku i brak woli zakończenia sporu. Dyrekcja szpitala odpowiada: Uwzględniliśmy większość ich żądań.

Zaostrzający się spór w szpitalu to pokłosie ubiegłotygodniowej, trzeciej już tury mediacji między organizacją związkową pielęgniarek i położnych, a przedstawicielami szpitala przy al. Kraśnickiej. Kością niezgody jest realizacja porozumienia zbiorowego z 28 maja 2018 roku. Zapis ten dotyczy podwyżek wynagrodzenia zasadniczego dla pielęgniarek i położnych.

Związkowcy: Dyrektor szpitala gra na czas

Według Mariusza Gnata, przewodniczącego zakładowej organizacji związkowej Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych przy Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Lublinie, dyrektor placówki Piotr Matej „zobowiązał się, że po konsultacji z marszałkiem województwa lubelskiego przedstawi stanowisko i propozycje dla związku, co mogłoby doprowadzić do zakończenia sporu”. W oświadczeniu jakie przekazał mediom czytamy jednak, że podczas mediacji „pracodawca nie przedstawił żadnej propozycji i niezmiennie przekazywał, że realizuje postulaty z Porozumienia z 2018 r., czego w żaden sposób nie potwierdza aktualna wysokość wynagrodzeń personelu pielęgniarskiego i położniczego”.

– Jest to jedynie gra na czas i kolejna próba wydłużenia etapu mediacji – przekonuje przewodniczący Gnat.

Dyrektor: Szef związku eskaluje konflikt

– Szpital pomimo swojej trudnej sytuacji finansowej realizował i realizuje porozumienie, czego ani pracownicy, ani związek zawodowy nie kwestionowali przez ponad dwa lata, a pierwsze zarzuty pojawiły się dopiero w okresie kampanii wyborczej władz związku zawodowego – odpiera zarzuty dyrektor Piotr Matej. I dodaje, że działanie przewodniczącego Mariusza Gnata, szpital interpretuje jako eskalację konfliktu, a nie próbę wypracowania porozumienia.

 

Według dyrektora Mateja, szpital uwzględnił większość żądań związku zawodowego, odmawiając wyłącznie uwzględnienia żądań dotyczących kolejnych podwyżek, z uwagi na sytuację finansową placówki.

– Szpital musi zapewnić zabezpieczenie zdrowotne, ciągłość funkcjonowania, w tym leki, co powoduje zwykłą niemożność spełniania coraz to nowych oczekiwań finansowych co do i tak już bardzo wysokich, jak na skalę województwa lubelskiego, wynagrodzeń tej grupy zawodowej – tłumaczy dyrektor.

– Rozmowy dotyczące analizy ekonomicznej szpitala w żaden sposób nie przybliżają stron do zakończenia sporu zbiorowego, a wiedza o wygenerowanym przez szpital długu jest dość powszechna i pracownicy nie ponoszą odpowiedzialności za dotychczasowe zarządzanie szpitalem, a tym samym za powstały przez dziesięciolecia dług – odbija piłeczkę Mariusz Gnat.

Pielęgniarki odejdą od łóżek pacjentów?

Brak porozumienia może oznaczać problemy dla pacjentów. Według zapowiedzi pielęgniarek mają one w przyszłym tygodniu przeprowadzić akcję strajkową i na dwie godziny odejść od łóżek pacjentów. Według dyrekcji szpitala przy al. Kraśnickiej, może to oznaczać pogwałcenie trwającego pomiędzy stronami procesu mediacyjnego. W specjalnym oświadczeniu, które otrzymała redakcja „Kuriera” władze placówki proszą „o uwzględnienie dobra pacjentów przy podejmowanych działaniach strajkowych”.

– Działania naszego związku zawsze opierają się o przepisy prawa i dopuszczalne możliwości, wynikające z ustawy o rozwiązywaniu sporów zbiorowych – wyjaśnia natomiast przewodniczący Mariusz Gnat.

Co na to władze samorządu województwa, którym podlega szpital? – Urząd Marszałkowski dysponuje informacjami odnośnie aktualnego funkcjonowania podmiotów leczniczych mu podległych, w tym szpitala im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego i w związku z tym, w ramach prawa nadzoru będzie dokonywać analizy decyzji już podjętych i zrealizowanych przez dyrekcję – informuje Monika Pietraszkiewicz z biura prasowego Urzędu Marszałkowskiego w Lublinie.

Źródło: Kurier Lubelski

Lublin. Mediacje bez porozumienia. Pielęgniarki odejdą od łóżek pacjentów?

Autor: Zdjęcie autora Katarzyna Prus

Protest pielęgniarek ze szpitala przy al. Kraśnickiej w Lublinie wisi na włosku. Być może już w styczniu odejdą od łóżek pacjentów w ramach strajku ostrzegawczego. Domagają się podwyżek, a „rozmowy ostatniej szansy” z dyrektorem nic nie dały.

Mediacje zakończyły się bez zawarcia porozumienia. Pracodawca nie przedstawił żadnej propozycji. Jesteśmy rozczarowani takim traktowaniem, bo mieliśmy nadzieję na zakończenie sporu jeszcze w tym roku – mówi Mariusz Gnat, przewodniczący związku zawodowego pielęgniarek i położnych w szpitalu przy al. Kraśnickiej.

We wtorek w rozmowie z Dziennikiem związkowcy zaznaczali, że to miała być „ostatnia szansa” na porozumienie. W przeciwnym razie już w styczniu planowali strajk ostrzegawczy, który miałaby się najprawdopodobniej wiązać z odejściem od łóżek pacjentów.

Czy faktycznie do tego dojdzie? – Informacje na temat dalszych działań będziemy przekazywać na bieżąco – powiedział nam dzisiaj Mariusz Gnat.

Pielęgniarki domagają się wypłaty zaległych podwyżek, które gwarantowało im porozumienie kończące spór zbiorowy z 2018 roku (podwyżki o 25 proc. rocznie do pensji zasadniczej, wypłacane w latach 2019, 2020 i 2021), a także dodatków covidowych większej grupie pracowników.

Skarżyły się też na braki personelu i rosnącą średnią wieku w ich grupie zawodowej, która przekroczyła już 53 lata. Jak twierdziły, na oddziałach, gdzie jest wielu pacjentów, miało dochodzić do sytuacji, kiedy na dyżurze były tylko dwie pielęgniarki.

Ich zdaniem, prowadzone od wielu miesięcy rozmowy z dyrektorem szpitala (są z nim w sporze zbiorowym) niewiele dają. Jak dotąd nie pomogły też mediacje, ani interwencja w urzędzie marszałkowskim.

We wtorek dyrektor szpitala w rozmowie z Dziennikiem tłumaczył, że odniesie się do sprawy dopiero po zakończeniu mediacji. Po publikacji artykułu zmienił jednak zdanie i przysłał do redakcji oświadczenie. Zaznaczył, że „wobec rozpowszechniania nieprawdziwych informacji”, został do tego zmuszony. Tłumaczy, że nie może zgodzić się na podwyżki dla pielęgniarek, bo szpital jest w „fatalnej sytuacji finansowej”. Zgodził się natomiast zrealizować postulaty dotyczące warunków pracy. – Zarząd związku zawodowego to ignoruje, co pokazuje w ocenie szpitala, że te żądania nie miały faktycznego znaczenia i cały ciężar sporu dotyczy wyłącznie zwiększenia wynagrodzeń – zaznacza Piotr Matej, dyrektor szpitala przy al. Kraśnickiej.

Zwraca też uwagę na „zbieżność czasową wysuwanych żądań z terminem wyborów do struktur związkowych”. – Obecne działania związku zawodowego mają na celu bardziej wewnętrzne kwestie w zakresie obsadzania stanowisk zarządu związku, a nie działanie w imieniu interesów całej grupy zawodowej – pisze dyrektor. Argumentuje, że takie żądania pojawiły się dopiero w „okresie przedwyborczym”, a przez dwa lata nie było zarzutów co do realizacji porozumienia z 2018 roku. 

Zaznacza, że dodatki covidowe są wypłacane „zgodnie z obowiązującymi przepisami”. 

Dyrektor podkreśla, że szpital musi mieć przede wszystkim środki na leczenia pacjentów, a nie tylko podwyżki wynagrodzeń. – Żądania, na których skupia się teraz pan Mariusz Gnat, są zwyczajnie niemożliwe do zrealizowania, z czego powinien zdawać sobie sprawę – dodaje Matej. Zapowiedzi strajku ostrzegawczego nazywa „stawianiem drugiej strony pod ścianą, czy grożeniem stworzenia sytuacji niebezpiecznej dla pacjentów tylko po to, aby uzyskać świadczenia pieniężne”.

Źródło: Dziennik Wschodni

16
6