Siennica Różana jak Wrocław czyli abstrakcyjne pomysły na eko biznes

Dziś o tym, że opozycja w radzie gminy jest potrzebna, ale przede wszystkim o pomyśle, który ma „pomóc ziemi”, a tak przynajmniej twierdzi jeden z bohaterów felietonu. Sam pomysł jest w naszych warunkach abstrakcyjny, ale mimo to bardzo korzystny dla mieszkańców; pod jednym warunkiem… że nic z tego nie wyjdzie.

Tytułem zagajenia trzeba pamiętać, że Proskurowa Siennica ekologiczna i przyjazna środowisku, jak diabli. Nawet jest na to certyfikat! I to jest to czerwone jabłuszko przywiezione czy dosłane kiedyś Leszkowi z Warszawy. Jabłuszko z plastiku… podobno. A jak ta przyjazna gmina wygląda w praktyce? Wystarczy przypomnieć, że była w planach biogazownia na Zagrodzie i do tego ludziom pod nosami. Lud tamtejszy jednak się zbuntował i Alicja Pacyk w jego imieniu i za jego przyzwoleniem oprotestowała smrodliwe przedsięwzięcie i skutecznie, bo nic z tego nie wyszło. Wójt się nie poddał i swojego dopiął! Lewą wytwórnią łazienkowej armatury na czynnym ujęciu wody w sąsiednim Kozieńcu. A ponad dwa lata temu wrócił na Zagrodę z PSZOK, który spalił na panewce. Ale się nie poddał i susem z PSZOK przeskoczył na Siennicę Dużą. Chciał go lokować przy głównej ulicy i pod nosem oraz oknem imć Tomaszewskiego. I znów pomysł nie wyszedł tylko dlatego, że wspomniany stanął okoniem do spółki z sąsiadami. Dziwne w sumie te pomysły i jeszcze dziwniejsze źródła determinacji naszego Leszka…

Prezentacja na sesji

Obecnie chyba jesteśmy świadkami kolejnej próby. No i w tym duchu 10 sierpnia na sesji rady gminy Siennica Różana pojawiło się „trzech cwanych biznesmenów” spod Chełma z jeszcze cwańszym pomysłem na biznes w Proskurowej Siennicy. Co ciekawe, to jeden z nich swego czasu wykonywał usługi zbioru płodów na terenie gminy Siennica Różana. Przez co gminę dogłębnie spenetrował i można powiedzieć inwestycyjnie się w niej rozmiłował. Sam to przyznał… i dlatego tu chce umiejscowić swój biznes, a pozostali dwaj dzielnie mu w tym sekundowali.

Dlatego przyszli na zaproszenie wójta, by się naocznie zaprezentować i opowiedzieć o szczegółach planu, który uczyni gminę jeszcze bardziej awangardową w ekologii i „pomoże ziemi” Plan trzech eko biznesmenów zasadza się na tym, że chcą kupić pięć hektarów w Kozieńcu, tam gdzie kiedyś była piaskownia, a potem mają zamiar wybudować „kompostownię odpadów zielonych” oczywiście na wolnym powietrzu. Surowcem będzie wszelakie dobro pochodzenia roślinnego; trawa, gałęzie… Cały proces „z pola na stół” ma wyglądać, tak że… UWAGA… rolnik, jeśli ma dajmy na to trawę, to nasamprzód musi łąkę skosić, trawę zebrać i przywieść im na składowisko. Tak na marginesie to właśnie eko biznesmeni zwracali uwagę na to, że gmina obfituje w łąki, których nikt nie użytkuje rolniczo. Zapleczem, dostarczającym surowca ma być niemalże cała Lubelszczyzna! No niezły abstrakt! I mają chłopaki rozmach…

Ale to nie jest najmocniejszy punkt programu, albowiem, gdy już rolnik dowiezie, to musi zapłacić biznesmenom za odbiór trawy. O, i to jest dopiero mocne!? Potem, za bramą i na placu, gdy ta trafi na silos będzie regularnie napowietrzona poprzez mieszanie. To ostatnie brzmi bardzo swojsko i w naszej gminie to słowo wytrych do zrozumienia wielu sytuacji…

Gdy się już stertę napowietrzy, to ta przeistoczy się siłami natury w „ulepszacz glebowy”. Wtedy szczęśliwy rolnik będzie mógł ów „dar słońca i wiatru” nabyć, by sobie go rozsypać po polu, czy ogrodzie, coby mu rosło do samego nieba. Oczywiście nabyć może za pieniądze, bo jakżeby. Eko biznesmeni nawet podali szacunkową cenę i ta oscylowała między 40 — 55 złotych za tonę. Sprytnie, jak widać, zadbali o stały dopływ gotówki na każdym etapie działalności. Tak naprawdę to koszty zostały zrzucone na barki rolnika, którego tylko trzeba namówić, bo na szczęście jeszcze nie ma administracyjnego przymusu. To, że nie można spalać liści, czy podciętych gałęzi nie jest póki co zagrożeniem, bo każdy znajdzie miejsce na składowanie gdzieś w obejściu. Wieś ma, jak widać, zalety. A skoro tak to, o co chodzi?

Wójtowi się podoba !

Wizyta tych trzech z prelekcją była, po to, by zachować pozory transparentności. To ma wyglądać jak spektakl kwitnącej demokracji. No i całą odpowiedzialność mają ponieść radni od Proskury. To przypomina przerzucenie kosztów na rolnika, o czym wspomniałem wyżej. No ale taka nasza specyfika, i oni już nie takie rzeczy przepychali swojemu pryncypałowi… Zrobią to, ale nie od razu, bo wójt już jest przekonany, czego dał wyraz na komisjach rady przed sesją. Leszek opowiadał o całym projekcie z wypiekami na twarzy, i to mało powiedzieć. Chłop się do tego wręcz zapalił jak kiedyś stodoła komendanta Janusza! Opowiadał rozemocjonowany, że to bardzo ciekawe i że będą korzystać ze środków unijnych. Później się okazało, że jednak nie i chcą w ten biznes zainwestować własne pieniądze.

Leszka radni pytali ale ostrożnie

Leszek na sesji siedział cicho i tylko okiem łypał. Nie był zadowolony, że pada wiele pytań i do tego szczegółowych. Jego radni pytali, ale tak jakby wyczuli intencje szefa; byle nie za dużo wypłynęło i te najistotniejsze były dziełem radnych opozycyjnych; Andrzej Korkosza i Alicji Pacyk, ale o tym za chwilę. Marysia Jeleń pytała, czy dróg nie uszkodzą, dowożąc i wywożąc urobek, a Kargula ciekawiło co z utwardzeniem podłoża, bo piaskownia na wodzie stoi.

Eko biznesmeni nie mieli trudności z odpowiedziami i na wszystko sypali gotowymi ripostami. Teren się utwardzi i nic nie przesiąknie. Będą szamba na odcieki, a drogi nie ucierpią, bo rolnicy będą w większości przywozić surowiec ciągnikami. Ot co!? Nawet gdy Manio Mielniczuk zapytał, czemu na swoich gruntach tego nie robią, bo zauważył, że jeden z eko biznesmenów jest rolnikiem to właśnie ten „rolnik” odpowiedział, że u niego w gminie jest plan przestrzennego zagospodarowania i ten nie przewiduje takich inwestycji. A zapłacić za jego zmianę to rzecz kosztowna. I po co taki wydatek, skoro po sąsiedzku w Siennicy planu przestrzennego brak i jest wszechmocny i światły wójt, który samodzielnie decyduje, wydając decyzję o warunkach zabudowy.

Gdyby radni zaczęli obawiać się, że na placu bio fermentowni mogą się dziać rzeczy inne niż deklarowane to i tu była niespodzianka… Inwestorzy chcą zatrudnić z terenu gminy ze dwie może trzy osoby jako operatorów ładowarek. No i taki ktoś jednocześnie będzie robił za gminny monitoring i męża zaufania. Wystarczy go zapytać co się tam dzieje i on odpowie albo sam będzie gadał. Nie ma co! Metoda bardzo nowatorska i opierająca się na znajomości duszy tutejszego ludu. Znając życie to lud tutejszy ją udoskonali, bo taki operator i mąż zaufania w jednym pewnie po jakimś czasie zacznie żądać dodatkowych opłat za informacje z placu. Jak się dobrze postara, to będzie miał drugie pobory bez ZUS i podatku.

Sęczkowskiego zainteresowało jak taki zakład wygląda i czy nie dałoby się go „odzobaczyć” Odpowiedzieli mu, że najbliżej „coś zbliżonego” jest w Białej Podlasce, ale tam przerabia się inny surowiec. I jakby bardzo chciał zobaczyć „100% wzorca” to Wrocław ma spółkę komunalną o takim profilu działalności…

Przegłosować i to już !

Na koniec eko biznesmeni uznali, że proces „uwodzenia radnych” dobiegł końca i zawnioskowali, by ci przegłosowali sprzedaż tu i teraz. Banach, jednak przystopował te zapędy, bo on też chce mieć coś do powiedzenia jako przewodniczący rady. Dobro lokalnej społeczności u niego plasuje się na dalszych lokatach. Hamował, bo tego jego majestat wymagał… Ci z kolei ponaglali, bo czuli się pewnie po wstępnych rozmowach z wójtem…

Pytania radnych z opozycji

Z daleka wszystko pachnie opowieścią tak bezczelnie naiwną, że strach słuchać bez uszczerbku dla inteligencji. A że wójtowi to się podoba jest niechybnym znakiem, że coś w tej historii nie jest do końca dopowiedziane. Dla mnie to „maskirowka”, jak z buntem Prigożyna. Leszka nieskrywana radość jest najlepszą rękojmią, że to inwestycyjny szajs. Jedyną „prawdą” w tym wszystkim jest to, że chcieliby wejść w posiadanie pięciu hektarów, i to rzeczywisty cel. Co tam zrobią, gdy kupią to już pozostaje w gestii ich wyobraźni i finansów. A to, że chcą zainwestować swoje, a nie unijne znaczy, tyle że w każdej chwili mogą zmienić decyzję. Swój grosz się z reguły szanuje. Jak powszechnie wiadomo oparcie się na zewnętrznym finansowaniu krępuje na kilka lat. I akurat ten fakt prywatnego finansowania wyłowił Korkosz, bo zaczął pytać.

Alicji Pacyk udało się ustalić, że istnieje możliwość zmiany profilu, gdyby przerób masy roślinnej nie zdał egzaminu, bo byłoby go zbyt mało. Eko biznesmeni zapewnili, że nie chcieliby tego robić, ale tak czy siak furtka istnieje, a skoro nic ich nie wiąże tylko własna wola, to różnie może być. I co mieli odpowiedzieć na tym etapie podchodów?

Ach ten Wrocław !?

Ten Wrocław, na który się powołali jest równie interesujący i nie napawa optymizmem. Nie dlatego, że szkodzi otoczeniu, tylko tamta działalność jest wkomponowana w profil tamtejszego zakładu komunalnego. To coś jakby odnoga PSZOK w ramach, której stworzono Kompostownię Odpadów Zielonych. Odpady można dostarczyć maksymalnie w ilości 0,7 m³ (6 worków 120l) Ponadto przetwarzają odpady z ogrodów i parków, z których powstaje organiczny środek poprawiający właściwości gleby „e-kompost” i tam oddaje się za darmo. Wobec tego faktu chyba nikt nie przejdzie obojętnie. To już całkiem zmienia postać rzeczy. Duże miasto dysponuje odpowiednią ilością zielonego surowca, z którym mieszkaniec nie ma co zrobić, bo to miasto. Wrocław liczy ponad 674 tysiące mieszkańców w tym część dysponuje trawnikami i przydomowymi ogrodami. Surowca mają tym samym po kokardę i jego przerób ma sens. Do tego dochodzi logistyka, bo to teren wysoce zurbanizowany. I to jest właściwy moment na kolejną ciekawostkę, do której dokopała się Alicja Pacyk swoimi pytaniami. Otóż nasi eko biznesmeni przewidują obrót na poziomie 3 tysięcy ton w ciągu sezonu od kwietnia do listopada, a to tyle samo, co ma wrocławska kompostownia w 674 tysięcznym mieście!

Wieś ma swoją specyfikę… na szczęście

Mają rozmach i brak hamulców!? Ale u nas… w wiejskich warunkach przy takich „zachętach”, gdzie trzeba za wszystko płacić ta inwestycja nie ma szans powodzenia. To raczej atrakcyjna ściema. Jak wyżej, na wsi takie problemy rozwiązuje się inaczej z racji przestrzeni. Może jedyną korzyścią będzie fakt, że ujawnią się najmniej rozgarnięci z okolicy. Bo zapłacić za wszystko z uśmiechem to trzeba mieć pewne intelektualne braki, mówiąc oględnie. Już widzę jak za dopłatą zwożą im z całego województwa zieleninę… Z tego mogą być jedynie zadowoleni psychiatrzy i socjologowie, bo to doskonały materiał do badania specyfiki umysłowości mieszkańców ściany wschodniej… Tyle pożytku.

A tak finalnie to kiedy Bonaparte planował inwazję na Wyspy Brytyjskie pojawił się cwaniak i hochsztapler niejaki Quatremere-Disjouval, który chciał go zainteresować koncepcją kawalerii na wytresowanych do tego celu delfinach. Te wystrojone w odpowiednie uprzęże i worki z powietrzem, by nie nurkowały zbyt głęboko miały na swoich grzbietach przenosić francuskich żołnierzy na angielskie wybrzeże. Napoleon, jak to usłyszał to się wściekł i o mało cwaniaka nie skrócił o głowę. Taka historia, a wójt powinien być w skowronkach, bo przez chwilę był plasowany na poziomie Cesarza Francuzów. Tylko że, jak widać, głupich pomysłów nie wytępisz, ale można ograniczać ich zasięg. Co prawda nie pomaga w tym „polityczna poprawność” No ale nasz wójt nie Napoleon, więc… przyklasnął pomysłowi i może on jako jedyny zna prawdziwe zamiary. I skądś eko biznesmeni wiedzieli, że w Siennicy są łąki i kandydaci na barany, które będzie można strzyc, a jak i to się skończy, to odzierać ze skóry, mówiąc przy tym, że to wszystko dla ich dobra…

23
0

W społeczeństwie ogarniętym powszechną wariacją miejsce jedynego człowieka przytomnego jest w szpitalu wariatów.

 

Dziś zupełnie z innej beczki. Temat felietonu to w sumie przemyślenia zainspirowane rocznicą Bitwy Warszawskiej. Część poruszonych zagadnień dotyczy historii Polski z ostatnich 300 lat i tego czym i po co jest „frazes” Zapraszam do lektury.

Od połowy XVIII wieku w Polsce rządzi pusty frazes. Był i wcześniej, ale od tego czasu wziął zdecydowanie górę i jak już się umościł na tronie, to zejść z niego nie chce. To jest plan, sposób i pomysł na złapanie steru rządów i możności żerowania na zasobach państwa oraz obywatelach. Tego im się nie mówi wprost, bo niby wszystko dla ich dobra.

W takich okolicznościach państwo nie może funkcjonować, bo frazes nie przewiduje rozwiązań dla gospodarki, polityki zagranicznej i zdefiniowania interesu narodowego. To jest opcja na „tu i teraz” jednocześnie funkcjonuje agentura nazywana jurgieltem. To nic innego jak służalczość wobec obcych nie zawsze ościennych państw, oczywiście za ” złoto z ich sakiewek”. Sąsiedzi są z reguły „przezorni” i lubią wiedzieć co się za płotem dzieje, a jak mogą mieć wpływ, to korzystają. Polska, czy jak tam wcześniej się nazywała, gdy była lepiej rządzona również takich okazji nie przepuszczała. Tak to wygląda…

Człowiek lepiej się czuje jak sam siebie okłamie

Bywały i dobre pomysły na Polskę, ale te jakoś nie miały siły przebicia, bo jurgielt skutecznie je torpedował. No cóż, kiedy się wejdzie na taką ścieżkę to trudno z niej zejść. To trochę tak jak próbować wyskoczyć z pociągu, gdy ten mknie przed siebie albo uciekać z rozkręconej karuzeli. Tyle nasze elity zdołały wymyślić przez ostatnie 300 lat. W efekcie, czego frazes i jurgielt jako pomysł na państwo to nasz jedyny wkład w historię polityczną świata i zarazem nasze utrapienie oraz przyczyna zgryzot, ale tylko dla tych, co rozumieją istotę problemu. Znakomita większość woli wierzyć w propagandę, bo to wygodne i lepiej się człowiek czuje…

Nie szanują nas, bo się sami nie szanujemy

Przez to nas świat nie traktuje na poważnie i nie szanuje. Mówią przy tym żeśmy łatwowierni. Tak twierdził Churchill a wiedział, co mówi, bo akurat to jemu żeśmy uwierzyli i zaufali. Ambasador Rosji za czasów Katarzyny II Otto Magnus von Stackelberg zdiagnozował bardzo trafnie Polską duszę i wedle tego Polacy kochają się we frazesie, patosie i pustosłowiu. Czyli my to lubimy i trafiło na podatny grunt. Głosiciele takich mądrości, za którymi nic nie idzie zawsze znajdą drogę do naszego serduszka, a jak tam już trafią, to nieszczęście gotowe. U nas „mózg polityczny” nie istnieje, a jeśli jest to może wielkości kurzego. Polak w znakomitej większości nie wierzy w to, że świat rządzi się inną dewizą. Ta opiera się na czymś podobnym do zasady wzajemności.

Ale jak już o tym mowa, to ciekawostka. Proszę znaleźć zasadę wzajemności w stosunkach polsko-niemieckich dotyczących praw mniejszości narodowych. Niemcy u nas z nich korzystają, w sejmie zasiada poseł reprezentujący „mniejszość niemiecką” a Polacy w Niemczech nie mogą nawet marzyć o czymś takim. To od razu i bez litości pokazuje nasze miejsce w szeregu i stopień suwerenności. Wracając do wątku to polityką krajów poważnych rządzi interes z bilansem zysków i strat. Co będziemy mieć z tego albo co nam grozi jak tego nie zrobimy, i to jest jasne i czytelne, tylko nie między Odrą i Bugiem, bo tu jest „frazes” Nawet w sytuacjach z nożem na gardle „frazes” bierze górę i kombinatorstwo.

Kajdany zdjęte razem z butami

W Dreźnie po pobiciu Prus i po po powołaniu Księstwa Warszawskiego Napoleon rzucił hasło, że trzeba w nim uregulować stosunki na wsi. Co się rozumiało jako nadanie chłopstwu praw i swobód. Bonaparte wyrósł z idei Rewolucji Francuskiej i tam, gdzie stanęła jego armia wprowadzał swoje porządki. Pomysł był francuski jednym słowem i dobry, ale wykonanie już polskie i po polsku się skończyło, czyli nadętym frazesem… Na mocy dekretu z 21 grudnia 1807 roku, nadano chłopom taką wolność, że ci skończyli w jeszcze większym zniewoleniu. A już wtedy po Insurekcji Kościuszki wiedziano, że chłop może być przydatny, i to potencjalny sojusznik. Już wtedy w Uniwersale Połanieckim Kościuszko poszedł do przodu bo „rozczytał” potrzeby wsi, ale mimo to dekret z grudnia cofnął czas, choć to się wydaje niemożliwe. Reforma wedle ukazu polegała na osobistej wolności, ale bez prawa do własności uprawianej ziemi. Chłop bez ziemi jest nikim, czyli nic to nie zmieniło w jego położeniu. Oczywiście mógł na niej pracować, ale ta była własnością szlachcica, a jak robił to w sposób niezadowalający, to mógł zostać wyrugowany. Jeśli chciał się swobodnie przemieszczać i podjął decyzję, że chce iść w świat był zobowiązany do pozostawienia swemu panu całego inwentarza i zasiewów z narzędziami. A często do odejścia motywował go fakt, że nic nie było jego. Bo nic tak ludzi nie trzyma w miejscu, jak własność. I „Góra urodziła mysz”, bo po co, komu wolność bez własności. Mówiono nie bez racji o tym akcie, że „zdejmował chłopu kajdany z nóg razem z butami”.

Reforma Wilczka 

Ta sytuacja z 1807 w skutkach i zamyśle przypomina ustawę Wilczka z 1988 roku, która była liberalna przez 18 miesięcy, a potem tak ją wyregulowali, że znów wróciła komuna i państwo steruje ręcznie gospodarką poprzez system koncesji. O uwłaszczeniu celowo też nikt nie mówił, bo łatwe do przewidzenia to, że drobny właściciel i przedsiębiorca z miejsca poprze partie z programami ograniczającymi socjal i rozdawnictwo oraz optującymi zmniejszenie interwencji państwa w gospodarkę. I można o tym jeszcze długo pisać…

Hekatomby za guziki i  czy świat ma sumienie ?

Inny „frazes” to ten z 39 roku „nie oddamy ani guzika”, bo mamy gwarancje Wielkiej Brytanii, Francji i honor! To znowu dowodzi braku zrozumienia, czym jest polityka zagraniczna. Brać w ciemno gwarancje od państwa bez de facto armii lądowej. A drugi gwarant taki chętny do wojaczki po hekatombie Wielkiej Wojny, że całą armię schował za wybudowaną linią statycznych umocnień.

W efekcie tego „frazesu” oddaliśmy gacie i nie tylko, bo niemożliwym jest wygrać starcie z pierwszą armią świata. Wehrmacht do końca 1941 równych sobie nie miał a gospodarka Niemiec była drugą na świecie i pierwszą w Europie. Władysław Studnicki rówieśnik Piłsudskiego nawet napisał o tym książkę „Wobec nadchodzącej II wojny światowej”  W niej wszystko skrupulatnie wyłożył, policzył i udowodnił. Przewidział zwyczajnie przyszłość ale rząd Sławoja poszedł dalej… i zarekwirował cały nakład, a co było potem to wiadomo. No i przecież honor…

By już skończyć ten wątek to warto wspomnieć, że byliśmy w pewnym sensie inspiracją dla Francji. Marszałek Petein umotywował jej kapitulację tym, że woli się poddać i ocalić choć część państwowości i terytorium bo wojna do samego końca w efekcie odda go na pastwę wroga. Określił taki stan mianem „polonizacji”. Wiedział co Niemcy w naszym kraju wyprawiali po wrześniu 39. Tak nas zapamiętano…

Nie mądrzejsi byli inspiratorzy powstania warszawskiego, którzy tak jak Okulicki twierdzili, że zbrojnym zrywem i przelaną krwią wzruszymy sumienie świata… Co ciekawe, współczesny Okulickiemu Anders decyzję o powstaniu nazywał zbrodnią. I to już przypomina teraźniejszy frazes…

Ukraina mocarstwem i kto ma roszczenia?

Wojna na Ukrainie, gdzie Ukraińcy walczą po to byśmy my nie walczyli, czyli ta się toczy w rzekomo naszym interesie, a silna Ukraina to bezpieczna Polska. To są prezydenta Dudy Andrzeja interpretacje… W tym momencie najlepiej chwycić za młotek i palnąć się w czoło, jeśli raz nie wystarczy to operację powtórzyć. Szaleńcem trzeba być lub zwykłym durniem by w to wierzyć. Ukraina ma względem Polski roszczenia terytorialne i u nich to wcale nie jest margines polityczny. Gdy będzie silna jak chcą niektórzy, to zechce wyegzekwować to, co jej się „należy”. Tym bardziej, jeśli okroją ją na wschodzie i różnie może być… USA i całe NATO gdy się uparło, to „kosowskim albańczykom” wykrojono państwo z Serbii, by ją rozbić i zantagonizować. Rosja tego nie poparła i taki precedens posłużył jej przy aneksji Krymu…

Skoro o roszczeniach terytorialnych; to Niemcy również je mają, aczkolwiek nie podnoszą ich tak wprost. Ale za kanclerstwa Adenauera atlasy geograficzne pokazywały Niemcy w granicach z 1938 roku. Ten kanclerz był wręcz wściekły na okrojenie Niemiec na wschodzie i zachodniej granicy PRL nie uznawał. Zmieniło się to dopiero za jego następcy Willego Brandta i dobrze byłoby to pamiętać.

Rosja o dziwo żadnych roszczeń terytorialnych sobie nie rości, ale my ją mamy nienawidzić, bo taka mądrość etapu…

Umowa z 2 grudnia 2016 roku gwoździem do trumny

Tak żadne poważne państwo nie traktuje swojej polityki zagranicznej. Ale przecież Polak wszystko łyknie jak mawiał w 2005 roku Kurski Jacek alias „mister 3%” że „Ciemny lud, to kupi”. Zadłużamy się między innymi na poczet pomocy zbrojnej dla Ukrainy. Kupiony przez nas sprzęt i ofiarowany jedzie tylko po to na wschód, żeby Rosjanie go spalili, bo Leopardy też płoną, i to jak! A nasza hojność na podstawie umowy zawartej 2 grudnia 2016 roku. Z jej treści wynika, że w razie napaści na jedną ze stron umowy to strona druga zobowiązuje się do udostępnienia napadniętemu wszystkich zasobów państwa niezbędnych do prowadzenia wojny, i to wszystko ZA DARMO! W umowie to się nazywa nieodpłatnie. Żadnych weksli nic…

Z defilady na front i wojna kosztuje

Ostatnio nasze władze posunęły się do pewnej nonszalancji i 15 sierpnia na rocznicę cudu nad Wisłą i Święta Wojska polskiego ulicami Warszawy przejdzie defilada. Pierwsza na bogato od trzech lat! Ma być 200 egzemplarzy różnych broni i 2 tysiące żołnierzy. Obawiam się, że to, co pokażą to akurat to, co jeszcze nie zostało wywiezione w ramach umowy. Ale może być i, tak że sprzęt pojedzie z defilady prosto na front (bo jak nie, to będzie afront), tak jak miało to miejsce w 1941, kiedy oddziały Armii Czerwonej z defilady przed Stalinem na Placu Czerwonym szły wprost w okopy bić Niemca. Świat nie zna takich regulacji, by pchać się w konflikt, nie mając żadnych celów politycznych i dawać miliony w sprzęcie i zasobach państwa za darmo. W tej części świata to się nie zdarza.

Wojna kosztuje, a Koreańczycy za swoje K 2 chcą dolarów, a nie podziękowań i naręczy kwiatów.

Polscy lotnicy za to, że bili się z Niemcami nad Anglią na angielskich samolotach musieli za nie płacić. I to oburzało, bo jak to tak!? Ale Anglicy za każdą śrubkę, czy czołg dostarczony z USA również musieli płacić złotem i koloniami. Dzisiejsze bazy wojskowe USA rozsiane po świecie to owoc tamtej wymiany z 1940 roku. Sowieci za pomoc udzielona republikańskiej Hiszpanii kazali sobie płacić złotem. Niestety, ale tak świat funkcjonuje i w sumie to racjonalne. Bo wszystko kosztuje i, by wyprodukować czołg trzeba kupić surowce i opłacić tych którzy go poskładają. Gdyby świat funkcjonował na polskich zasadach, czyli dajemy wszystko za darmo i z dobrego serca, bo ktoś chce wojować to wojny nigdy, by się nie skończyły. Ciągle byliby chętni do wspierania za dziękuję. Umowa nie jest nawet za „dziękuję”, bo my nawet i tego chyba nie oczekujemy. Po prostu majątek narodowy rozdaje się postronnym jak stuknięta ciotka z demencją srebra rodowe przygodnie napotkanym przechodniom. To bardzo źle rokuje w kontekście roszczeń środowisk żydowskich o zwrot mienia bez spadkowego.

Gdyby ktoś chciał zobaczyć pełny tekst tego arcydzieła sztuki dyplomacji i dbałości o interes narodowy z grudnia 2016 roku to ten jest dostępna na Monitorze Sejmowym i umieszczono go tam dopiero w 2019 roku.

W zamian pogarda

Ukraińcy w zamian drwią z próśb o ekshumację polskich ofiar ludobójstwa z Wołynia, a premier stawia krzyż w polu z patyków i opowiada głupoty. Tymczasem Niemcy prowadzą na Ukrainie ekshumacje szczątków swoich żołnierzy z czasów II wojny światowej, jak gdyby nigdy nic. Stoi za tym niezwykle sprawny „Niemiecki związek Ludowy Opieki nad Grobami Wojennymi” W zeszłym roku ekshumowano szczątki ponad 800 żołnierzy.

To nie może być zaskoczeniem. Ukraina ma stare sentymenty względem Niemiec i „pierwszą państwowość” zawdzięcza II Rzeszy. Ta doprosiła Ukraińską Republikę Ludową do stołu rokowań pokojowych między Rosją sowiecką i kajzerowskimi Niemcami przy zawieraniu pokoju brzeskiego w marcu 1918 roku. Przedstawicieli Rady Regencyjnej tej samej która Piłsudskiemu przekazała władzę 11 Listopada nikt tam nie chciał oglądać. A to, że III Rzesza nie spełniła oczekiwań Ukraińców w czasie II wojny mało znaczy, skoro dziś Niemcy są pierwszą gospodarka Europy i kręcą UE jak im się podoba. Dlatego Niemiec na Ukrainie, nawet jak nic nie daje, a wręcz mówi, że nie da ma większy ciężar gatunkowy niż Polak, który dałby wszystko.

Do tego zasypują nas zbożem, ale nie ich tylko z tych pól, które na Ukrainie posiada kapitał z USA reprezentowany przez Cargill, Monsanto… Ziemi ornej na Ukrainie mają 41 milionów, z czego 17 we władaniu kapitału USA. Są jeszcze Niemcy od Bayera, Saudyjczycy i Izrael…

 Kto myśli racjonalnie; ten ruska onuca

I taka to wojna, ale my do wszystkiego na poważnie i z sercem na dłoni. PiS tak się zachwycił ideą pomocy, że sam uwierzył we własną propagandę i przekonał opinię publiczną, nawet tę część co z reguły głosuje na PO. W kwestiach „frazesu” oba elektoraty zgodne. O reszcie „elektoratów po magdalenkowych” nie ma co wspominać, bo i tu jest zgoda. Wyłamuje się „niemagdalenkowa Konfederacja” za co sypią się na nią oskarżenia i obelgi o agenturalność. A ta polega na tym, że konfederaci nie chcą pauperyzacji i zniszczenia kraju. Osobliwe, ale tak jest w patologicznych rodzinach, kiedy wrogami są ci, którzy alkoholikowi nie pozwalają wynieść z domu drogocennych przedmiotów celem upłynnienia.

Tak się u nas porobiło i końca nie widać… To nie żart, bo Duda chce chyba odtworzenia imperium jagiellońskiego, coś nawet przebąkuje. A z zakłamanej historii pełnej frazesów wyciąga się kłamliwe i fałszywe wnioski. Tak powtarzał Józef Szujski a wiedział coś o tym, bo był historykiem „szkoły krakowskiej”  Coś w naszej historii jest nie tak i inni to widzą. I tak się składa, że John Mearsheimer we wznowionej  monumentalnej pracy swojego autorstwa „Tragizm Polityki Mocarstw” przedmowę dedykował Polakom i Koreańczykom.  Akurat nam i im, bo oba kraje leżą na styku stref wpływów i mogą być wykorzystane do tytułowej tragicznej w skutkach gry. A tytuł powyższego felietonu, to cytat z opinii Stanisława Mackiewicza o proroczej treści wspomnianej pracy Studnickiego i tyle na dziś… 

 

 

29
0

Nie od obroku koń się narowi

 

Andrzej Leńczuk „człowiek kultury” oddany Gloria Vitae i PiS bardziej, niż Nadieżda Krupska Leninowi. A w tym, co ostatnio „wykręcił” to taki mądry jak ten babki kot z przysłowia, co to zjadł świeczkę i siedział po ciemku. No trudno to inaczej podsumować i dziś właśnie o tym… 

„Mój” Leńczuk Andrzej przezywany „starostą” wykręcił mi ostatnio bardzo ciekawy numer i przez to; wszystko, co o nim sądzę stało się „ciałem”. Najpierw pogniewał się na mnie, i to tak srodze, że bez kija nie podchodź! Nie podoba mu się, że o Gołębiu z muzeum ciągle piszę, a on, by już nie chciał, bo tego już w muzeum nie ma od maja. Widać „starosta” uważa, że to przemawia za wyciszeniem tematu.  Ale kiedy ostrzegałem, że pozbycie się go nic tak naprawdę nie zmieni i trzeba człowieka „bronić” to słuchać nie chciał i robił swoje. No nie on jeden, ale tak było. Teraz mnie wypada robić swoje, i przecież ja tylko komentuję to, co on nawyprawiał. Jestem zaledwie kronikarzem tego wszystkiego.

Kiedy wygasło uczucie

Raptowny rozjazd naszej „znajomości” który swego czasu był okraszony dozą pewnej sympatii, bo każdy zasługuje na jakieś zaufanie, choćby „na raz”, rozpoczął się rok temu po słynnej sesji poświęconej zwolnieniu dwójki „fachowców, jakich świat nie widział” z muzeum regionalnego oraz deklaracji, że będzie konkurs, bo dyrektor nie przywrócił rzeczonych „fachowców” do pracy. No tak trzeba było Gołębia pokarać, że korzysta z dyrektorskich uprawniań, ale dziś wszystko sparciało i świat powoli staje na głowie. A Leńczuk ma w tym znaczny udział… Po takiej manifestacji, co jest wbrew sztuce rządzenia i zdrowemu rozsądkowi trudno sympatie utrzymać. To się tak musiało skończyć. Ale mimo to „coś tam” z „uczucia” zostało i skoro kiedyś głośno mówiłem, że to „mój starosta” to obecnie też tak uważam, ale wyrażam to dodatkowo przymiotnikiem — „bezmyślny” i nadal go lubię tylko ciut inaczej. Bo jakże go nie lubić!

Zamilczanie jako sposób i bezradny Nagowski

Co ważne, ale celowo bagatelizowane i zamilczane przez obóz „bezwładzy” i wszystkich zaangażowanych w muzealny bajzel (bo oni rzeczy niewygodne i wręcz haniebne najchętniej, by wymazali z pamięci, a reszcie zakazali pamiętać) to fakt, że ta wspomniana sesja z 21 lipca zeszłego roku i naciski Leńczuka były bezprawną ingerencją w politykę kadrową dyrektora, która jest ustawowo zagwarantowana. To co wyrabiał i wyrabia „tak zwany starosta” w żadnych cywilizowanych kategoriach się nie mieści. To wszystko w świetle kamer i na rympał. Uważam, nawet że tym się ktoś powinien zainteresować z zewnątrz. Jest jednocześnie kościołowym i rozmodlonym z buźką rokokowego putta samorządowcem. Toć w jego wzroku i ciepłym grymasie jest więcej niewinności niż w całej Danusi Jurandównie!

I taki ktoś takie numery potrafi wykręcać, ale przecież mądrość ludowa ma na takowe sytuacje swoje spostrzeżenia ubrane w przysłowia. I tu pasuje „Modli się pod figurą, a diabła ma za skórą”, a jak się do tego przypomni numer, jaki Teresce wykręcił pod ZOL z Madziarem to nie ma o czym gadać. O tym, że od początku stosował dywersję, bo tak naprawdę Gołąb miał wyfrunąć po góra pół roku to też nie ma co się spierać wobec aktualnego poziomu wiedzy w tym temacie. Wszystkie te tańce i oberki nad dyrektorem były tylko dlatego, by dogodzić radnym, a to żaden plan tylko bezbrzeżna głupota. Owoce tego widać dziś w Muzeum Regionalnym. Bajzel jest taki, że wysłany na „misję stabilizacyjną” starościński audytor Nagowski najchętnie uciekłby stamtąd do Norwegii i poprosił o azyl, ale i on ma za swoje, bo kiedyś myślał, że to wszystko takie proste, a Gołąb nie potrafi.

Leńczuk majstruje przy informacji publicznej

Ale do rzeczy i pora o tym poopowiadać co Leńczuk nawywijał. 20 lipca zwróciłem się do starostwa na podstawie ustawy o dostępie do informacji publicznej o udostępnienie pełnej dokumentacji wraz z załącznikami z konkursu na dyrektora muzeum z 11 lipca tego roku. Termin na rozpatrzenie takiego wniosku to 14 dni. W 13 dniu otrzymałem „coś”. Niby „w czasie”, ale nic nie stało na przeszkodzie, by odpowiedzieć znacznie szybciej. Tym bardziej że to „coś” to raptem pięć stron, a z „pisemnym rozkazem” Leńczuka sześć. Ale niech tam przecież tam mają pełne ręce roboty; niebawem dożynki i Mazowsze przyjedzie! Trzeba być wyrozumiałym…

Z żądanych dokumentów był tylko protokół bez załączników i ani słowa, dlaczego tylko tyle. Żadnych wyjaśnień, kamień we wodę! Widać przez 13 dni prawnik starostwa i komentator poczynań Putina prof. Szewczak głowił się jak tu się ustosunkować. Trzeba wiedzieć, że profesor strasznie miły sercu „starosty” i jest osobistym laryngologiem, bo stoi najbliżej jego ucha. Ale jak ten mu płaci, to co ma nie stać!?

To był prolog, bo… zwróciłem „dobrodziejowi” Leńczukowi uwagę na brak załączników mejlowo. Odpowiedzią było mi 24-godzinne milczenie Pani Oli, bo to jej zlecono niewdzięczne zadanie dystrybucji tych „ogryzków”. Dobę zajęło wymyślenie odpowiedzi. Starosta przemówił przez Olę z „nowosadzkiej oświaty”, jak zły duch ustami Regan z „Egzorcysty”. Usłyszałem kolejne „coś”, a brzmiało, że aż zacytuję „W odpowiedzi na mail informuję, że żądana informacja nie jest informacją publiczną. Dnia 02 sierpnia 2023 r. pocztą mailową na wskazany przez wnioskodawcę adres przesłano skan protokołu posiedzenia Komisji Konkursowej powołanej w celu przeprowadzenia postępowania konkursowego na stanowisko dyrektora Muzeum Regionalnego w Krasnymstawie, który jako mający charakter urzędowy podlega udostępnieniu w rozumieniu ustawy o dostępie do informacji publicznej.”

Bezpodstawna cenzura i wszystko na odp…

Wypada się nie zgodzić z tą kulawą interpretacją i spuentować to wszystko słowami generała gwardii Piotra Cambrona z jego finału bitwy pod Waterloo. Kiedy ostatni czworobok gwardii napoleońskiej otoczyli Anglicy to ten na propozycję poddania odpowiedział „A gówno!” Tak i ja się z Leńczuka propozycją nie zgadzam słowami dzielnego generała, bo… to o co wnioskowałem mieści się w pojęciu informacji publicznej, a on żadnej, jak widać, podstawy prawnej nie podaje i uzasadnienie jest na przysłowiowe odp…

Precyzuje za to, co jest informacją publiczną sama ustawa w punkcie pierwszym, jak i Sąd Najwyższy w orzeczeniu z 2007 roku, ale przecież tu o co innego idzie i on jest przy okazji złośliwy, bo jakżeby inaczej. Dobrze wie, co jest w załącznikach i w całym konkursie, ale to już popij wodą jak tu mawiają. O tym, co jest „nie tak” następnym razem, a jest co ukrywać przed opinią publiczną. Tyle że już się mleko rozlało…

Jak było z dostępem do informacji za Szpaka

Za czasów Szpaka jakoś w 2017 zwróciłem się z podobnym wnioskiem dotyczącym konkursu z I LO w 2014 roku. To był ten jedyny konkurs, w którym Nowosadzki Marek pojawił się tylko po to, żeby Fidecka mogła zostać dyrektorem i cieszyć oczy jednych i drażnić tupaniem swoich szpilek uszy drugich. Jak wiadomo Marek wtedy się obraził i wycofał swoje „papiery” W tym wypadku dostałem od starostwa wszystkie dokumenty co do jednego i była tego pełna koperta. Tymczasem bogobojny Leńczuk wprowadza swoje pomysły jak kiedyś w KDK i teraz w muzeum. A w 2016 roku wójt gminy Siennica Różana Proskura Leszek poszedł podobną ścieżką. Też się uchylał od odpowiedzi… Skierowałem sprawę do Sądu Administracyjnego w Lublinie i ten po rozpatrzeniu mnie przyznał rację, a wójtowi nakazał informacji udzielić. To nie jest tak, jak sobie „Ciaputek” myśli, ale takim postępowaniem wierny partyjnej doktrynie, że jak Prawo jest w nazwie i Sprawiedliwość również, to tyle jednego i drugiego starczy i można robić co się chce.

Szpak i jego instynkt

Brak wkoło niego, jednego, rozsądnego, który, by mu te „kretynizmy” odradził. Nie powiem, że Szpak był „anioł”, bo wiadomo, w jakim niebie był przez 12 lat i może gdyby to od niego samego zależało to zrobiłby tak samo. Ale może nim, by taką decyzję podjął to z kimś, by to skonsultował. Leńczuk nikogo nie słucha i w starostwie to wiedzą i wiedzą. Szpak nie był ani błyskotliwy, ani wyjątkowy, ale instynktownie wyczuwał mądrzejszych od siebie. Jak mógł to ich wycinał z pierwszego szeregu, by mu nie zagrażali, i to była polityka, ale jak trzeba było, to się nimi otaczał i ich słuchał. Oczywiście nie, tak, by ci nabrali podejrzeń, że on nie wie nic i nie rozumie. Choć nie jest wstydem pytać, ale nasze rodzime „kartoflane polityki” uważają inaczej.

Zazwyczaj po krytycznym bombardowaniu za jakiś czas ich rady sprzedawał jako swoje koncepcje. Sprytne to było i niech mu tam a robił jak Dyzma, ale między innymi dzięki temu rządził 16 lat!? Głupoty też mu się zdarzały, ale nie taśmowo! I taki Hryniewicz, co by o nim nie myśleć to miał i ma łeb na karku a kiedy Szpak go słuchał to orkiestra grała bez fałszu. Wojtek w wielu sprawach akcentował swoje zdanie. Koszałek Opałek potrafił się z nim nawet kłócić, a z Banachem to nawet uwielbiał to robić szczególnie przy Szpaku. Wyobracał go i wszyscy byli zadowoleni. Gorzej było, gdy Szpak słuchał Kamińszczaka, ale ten to nawet jak sam siebie posłuchał to i sobie potrafił zaszkodzić.

Otoczenie Leńczuka i nadskakiwanie radnym

Leńczuk dobrał takich współpracowników, że są w pewnym sensie jego „klonami” Sekretarz Gajecka „Dnia Zwycięstwa” nie sprokuruje. Na rady Marka Nowosadzkiego nie ma co liczyć, bo Leńczuk w nim widzi rywala, to po co go słuchać. A Marek woli spychać wszystko na niego, skoro ten się rwie do rządzenia. Nieściora słuchać to tak samo, jakby mówić do siebie w pustym pokoju.

Ewa sekretaressa vel sekretarzyca powinna być progiem zwalniającym dla durnych rajdów „świętoszkowatego starosty”, ale niestety nie jest. Gdyby kilka razy „michę” rozbił i wylądował na warsztacie to może do jego zwojów, by coś trafiło. Sekretarz tak naprawdę po to jest. A tak!? Ewa przepisy pewnie zna, bo tyle lat już w tym przybytku bytuje, ale co z tego, jak nie potrafi pociągnąć za spust. Ona politycznego nosa nie ma albo ma katar, a może chce mieć katar? To bardziej pocieszycielka strapionych albo siostra z „Czerwonego Krzyża” Co ranę przemyje kubek z wodą poda…

Pani Ewa dusza kobieta, ciepła jak wełniane skarpety z Krupówek, ale woli nieugiętej ma tyle co Leńczuk rozsądku. Kiedy on coś palnie Ewa tego nie koryguje i nie krytykuje, a jedynie służy za „wzmacniacz sygnału”. Widać wierzy tak jak i sam Leńczuk, że jak się jest starostą i tyle siedzi w kościele pod samym ołtarzem i zna wszystkich proboszczów to zawsze ma się superpomysły. No i tak samo jak „starosta” jest opętana misją dogodzenia radnym. Nie wiadomo, z jakiego poradnika to zaczerpnęli, ale tak to wygląda. Ona uważa, że z sercem na dłoni można być sekretarzem, bo można… ale bardzo krótko. Po wyrwaniu serca żyje się kilka sekund i Aztekowie na ofiarnych ołtarzach to nawet sprawdzili…

Gdyby mogła to w domach radnych z ich dziećmi odrabiałaby lekcje, podlewała im kwiatki i wyprowadzała psy na spacer. To bardzo wrażliwa kobieta i po kilku rozmowach z nią miałem wrażenie, że jestem w przedszkolu i zapisuję do niego własnego syna. Tym bardziej to dziwne, bo ja nie mam syna!? To doskonały materiał na świętą tudzież błogosławioną, a na sekretarza w takim klimacie niekoniecznie… Tu musi być ktoś o wdzięku pielęgniarza z izby wytrzeźwień albo portiera z hotelu robotniczego, by „człowiekiem kultury” potrząsnąć.

Na finał. Ja bym z Leńczukiem pięciu minut nerwowo nie wytrzymał. Z tej mąki chleba nie będzie, bo zboże okazało się techniczne. On widać z kimś się ściga, jest w jakiejś wyimaginowanej swojej i tylko jemu znanej Lidze Mistrzów i chyba poczuł się Zidane bezmyślności i złośliwości w galaktycznym Realu Madryt. W starostwie rządzi ten co pierwszy rano wstanie co się rozumie jako rządy przypadku. Tam realizowana jest złośliwa improwizacja i nadskakuje się radnym. Tam się czas liczy od koncertu do dożynek. Tam nie ma pór roku tylko kalendarz artystyczny. I tak się kręci… jakoś.

Widzą to w starostwie, ale milczą, bo co mają zrobić. Takich złośliwych „kretynizmów”, jak, choćby ten z nieudzieleniem pełnej informacji jest całkiem sporo. A te wynikają z jego charakteru, on po prostu taki jest. To z niego wychodzi, bo w nim siedzi, a stare rosyjskie przysłowie potwierdza tę okoliczność słowami „Nie od obroku koń się, się narowi”. Bo to cechy osobnicze determinują takie zachowania i tą mądrością od sąsiadów ze wschodu, tak samo doświadczonych przez rządzących jako i my żegnam czytelników do następnego felietonu.

 

35
4