Tradycja i nowoczesność czyli „Zielony Ład” po krasnostawsku

 

Marcin Wilkołazki chce w Krasnymstawie budowy ładowarek do aut elektrycznych i do tego „wyraża marzenie” by coś się zaczęło dziać na „gruncie na medal” za bazą PKS. O tym ostatnim z rozrzewnieniem opowiada nawet na sesji rady miasta. Dlatego to najlepszy moment, aby dokonać fuzji obydwu pomysłów i zagospodarować „medalowy grunt”,  tak scalić tradycję z nowoczesnością, coby z tego wyszedł krasnostawski „Zielony Ład” Każdy miałby w tym udział i zajęcie, nawet Piwko  „Wielki Integrator” z CIS ! To dziś o tym…

Zima idzie wielkimi krokami, i to ostatnia chwila, żeby się zdecydować, bo ziemia bez gospodarza dziczeje jak już zauważył Kaźmirz Pawlak rolnik, co to za swoje gospodarzenie od Sławoja srebrny krzyż dostał, a od Bieruta złoty. Dlatego, coby grunt odłogiem nie stał i tym widokiem niebu nie urągał to ja bym sugerował burmistrzowi jako światłemu gospodarzowi – bo przecież na takiego się kreuje po remizach-jednak te kartofle. Co prawda to mógłby w ostateczności oddać go w dzierżawę radnemu Nieściorowi z Kraśniczyna. Ten na takie propozycje chętny i nie odmawia niczego, co zwiększa stan posiadania. Do tego ma czym grunt obrobić. No i oni obaj z Robertem na Ryśka stawiali i obaj przegrali. Zostałoby tym sposobem „w rodzinie”, ale to plan „mocno” awaryjny.

 Kartofle w służbie postępu

Te kartofle to w sumie proste, mało wymagające, to żadna wielka polityka… do której nie oszukujmy się Robert głowy nie ma. Za pójściem w kartofle przemawia i to, że Robert był inicjatorem powstania zagłębia przetwórstwa spożywczego, a przynajmniej tak opowiada tu i tam. Wypadałoby zrobić przysłowiowy pierwszy krok i zamknąć gęby niedowiarkom. Bo w tym „gruncie na medal” drzemie wielka siła i tu jest szansa na wielki „technologiczny skok”, przy którym ładowarki do aut elektrycznych będą tylko kwiatkiem do kożucha. To będzie fuzja tradycji z nowoczesnością ! By się skok odbył w zgodzie z nowymi ekologicznymi trendami, śladami węglowymi, emisjami dwutlenku to o żadnych konwencjonalnych maszynach nie może być mowy! Kopciuchy na złom! Tu jest szansa i trzeba się do niej dobrze przygotować.

Koń jako odnawialne źródło energii

Dlatego w Białce trzeba poszukać póki jeszcze dyrektora nie zmienili wałacha w miarę spokojnego. Jakby burmistrz nie wiedział, jak „takie coś” wygląda to ma zastępcę weterynarza. Podpowiem, że to taki koń pozbawiony tego, co jest w polityce potrzebne i w walce z ujemnym przyrostem naturalnym bardzo się przydaje. I gdyby takich nie mieli to można poszukać w Janowie Podlaskim, bo pewnie kontakty jeszcze tam Lucjan ma. Potem jak już go znajdą, to go albo kupić, albo leasingować. Do tego ogłowie, chomąto, podkład, lejce, orczyk i na koniec brony z pługiem. Te ostatnie to jeszcze ludzie po szopach trzymają, a i w ogródkach niektórzy wystawiają obwieszone kwiatkami. Kłopotu z nabyciem nie będzie, bo burmistrzowi nie odmówi nikt! No i do roboty…

Bój o gnój

Najsampierw trzeba by te hektary dobrze wygnoić i koniecznie gnój trzeba trząść ręcznie, bo kartofel to lubi. Mimo że to robota zdawałoby się mało estetyczna to przede wszystkim bardzo pouczająca, wręcz szkoła życia dla polityka i tu nie powinien Robert mieć skrupułów. Bo bliski kontakt z gnojem daje więcej niż politologia, kursy, szkolenia i wszystkie takie. Istota gnoju stanowi esencjonalne podsumowanie jakości owoców polityki szczególnie tu w krasnostawskim grajdole. No i trzeba pamiętać, że ten odzwierzęcy mimo że śmierdzi to użyźnia, a polityczny cuchnie i do niczego niezdatny, to zwykła kupa, mówiąc pardon … gówna. Szczęściem pod kartofle najlepszy ten pierwszy. Jak Robert sam nie da rady w tym trzepaniu, to znajdzie takich co pomogą, bo potrafią, a w tej kadencji samorząd obrodził w takie talenty. Co jak co, ale w niektórych jednostkach samorządu to natrzęsiono „gówna” po kolana i cuchnie, że nos chce urwać.

Koniecznie orka pod plebańskim nadzorem

Potem trza by to zaorać i powinien to zrobić osobiście Robert i koniecznie przed zimą! No i dobrze, żeby sobie na te okazje wziął któregoś proboszcza, coby ten siedział na furmance z brewiarzem i klepał godzinki. Wójcik z Franciszka byłby w sam raz, bo on tak pięknie milczał jak siedział przy Ryśku Madziarze w TVP Lublin, gdy ten opowiadał o pieniądzach na renowację jego kościoła, które wydreptała Tereska Hałas. Widać, że to pleban co o męczeństwie nie myśli tylko o doczesności, a prawda o piniądzach może jest i ciekawa, ale nie dla niego. Od czasu do czasu musi pleban na Roberta pokrzykiwać, że skibę krzywi! A wtedy to będzie piękny widok, jak scena z „Chłopów” Reymonta i taki dowód na zwierzchność władzy duchownej nad świecką. Jak nic Ruszczyc z Chełmońskim się w grobie ruszą i zechcą, to namalować, bo piękne i jakie rodzajowe! A i zapomniałbym! Oczywiście furmanka musi być koniecznie na żelaznych kołach, bo czymś trzeba pług i brony dowieźć na te morgi medalowe! A jak się odkują, to może zmienią na koła gumowe! I do zwózki kartofli się przyda, no sprzęt to obowiązkowy.

Jakie kartofle i dlaczego na boso?

A jakie kartofle sadzić.? Tu Lucjan musi doradzić, bo on był w Małopolskiej Hodowli Roślin w radzie nadzorczej to się zna. Najlepsze byłyby skrobiowe, bo w razie czego można je przerobić na spirytus… Kartofle koniecznie przed Stanisławem sadzić w maju, jak już się cieplej robi. Ładnie wschodzą. I takoż Robert za koniem, boso i w kapeluszu słomianym! Boso jest zdrowo, a Robert coś ostatnio markotny i niewyraźny. Może jeszcze sukces wyborczy trawi. Dlatego krzywdy chodzenie po roli mu nie zrobi. Bo od nóg idzie zdrowie i kiedyś wiejskie dzieci na bosaka koło chałup biegały i jakie zdrowe!

Bez Piwka ani rusz

Do sadzenia kartofli koniecznie wziąć Piwkę z Centrum Integracji Społecznej. Bez niego to nawet nie ma co myśleć o tym przedsięwzięciu. Toż z niego największy integrator w miasteczku i skoro tak innych integruje, to wreszcie może czas na niego i niech się zintegruje z prawdziwą robotą. I niechby poznał „drogę kartofla od pola na stół”. Wiedzy nigdy dość, poszerzy horyzonty. Tylko musi Robert uważać i go pilnować, żeby się nie obcyndalał i nie próbował z koniem zakładać związków zawodowych. A jak już się uwiną obaj z tymi kartoflami to pod wieczór i po robocie pod figurę na majowe pośpiewać! Maj wiadomo miesiąc maryjny. I tu też byśmy się przekonali jakie pieśni obaj znają, bo Piwko pod figurą pewnie śpiewałby Międzynarodówkę a nie Chwalcie łąki umajone.

Stonka jak biedronka czyli Piwko  w swoim żywiole

Jak kartofel urośnie i grządki zakryje to go trzeba obsypać, ale to już sam se Robert da radę. Jak stonka się pokaże to znów trzeba wziąć Piwkę, bo to ekspert od chrabąszczy i robactwa. Nikt, tak jak „post komuszek” się na nich nie zna, bo stonka to prawie to samo, co Biedronka! Do tego stonka to komunistyczne robactwo i jest ucieleśnieniem ich ideałów, bo żeruje na kartoflach, których nie sadziła, czyli korzysta z efektów cudzej pracy. Ją najlepiej zbierać w butelki po gorzałce, bo ta ma wąską szyjkę i stonka nie wyłazi z powrotem. No i kilka razy trzeba zbierać, bo to się lęgnie na raty paskudztwo. I to, by było na razie tyle i całe wakacje spokojne. Robert może nawet jechać na żaglówki na Mazury, bo grunt jest na medal i pod kartoflem.

Nie dać się oszukać Niemcom !

We wrześniu Robert powinien rozglądać się za workami i szukać piwnicy albo myśleć, gdzie kopiec robić na zimę jak nie będzie gdzie kartofla sprzedać. Na ogacenie kopca potrzeba słomy, ale tę znajdzie bez kłopotów. Ona się niektórym lokalnym politykom z butów wysypuje… A jak przyjdzie do kopania, to znów brać Piwkę i niech się „spadkobierca pierwszych sekretarzy” integruje zgodnie z myślą przewodnią swojej śmiesznej instytucji. Piwkę przy takiej „prawdziwej” robocie będą fotografować jak jaką kometę i oglądać jak zaćmienie słońca. A jak już się je wykopie i zbierze, to można by je wstawić do tego niemieckiego Kauflandu, co się niedaleko od gruntu na medal buduje. To byłoby bardzo literackie nawiązanie do powieści Bolesława Prusa „Placówka”. Tam polski chłop Józef Ślimak właśnie na Lubelszczyźnie z Niemcami handlował i go na koniec oszukali, dlatego Robert musi uważać! Może jeszcze na zimę koło Bożego Narodzenia w ramach prezentu urzędnikom po 10 kilo dawać jako karpiowe… I koniecznie przebrać te mniejsze na sadzeniaki, żeby wiosną nie żebrać po ludziach!

Wszystko w telewizji !

Oczywiście wszystkie poczynania na medalowym gruncie powinien burmistrz relacjonować jak się da, to nawet na żywo. Tu ma TVP Lublin, TVN, POLSAT, przyjeżdżać i kamery rozstawiać i ma iść przekaz w świat. To się powinno udać tym bardziej, że Robert jest członkiem Rady Programowej TVP Lublin. Można by biletować cały cykl robót polowych, bo to byłaby konkurencja dla Muzeum Wsi Lubelskiej, a kwitnące kartoflisko spełni rolę zielonych płuc dla miasta, bo przecież chmielnik Robert zabuduje wreszcie blokami i tam będzie krasnostawski Manhattan. Tylko trzeba uważać na Piwkę, żeby się w tej robocie nie emitował za dużo gazów cieplarnianych, bo to są standardy lewicy surowo przestrzegane! No i to byłaby piękna promocja miasta, co przyćmi „Chmielaki” !

Zazdrośni zazdrośnicy !

Ale są też pewne zagrożenia jak to przy takich świetlistych i doniosłych celach bywa, a które trzeba wziąć pod uwagę, żeby się wszystko udało! Są wszak w miasteczku i powiecie ludzie dybiący na Roberta karierę i gotowi mu brzydko dokuczyć. To są zazdrośni zazdrośnicy. Dlatego burmistrz nie może pozwolić, żeby mu się wtarabaniła na medalowe kartoflisko radna powiatowa Ewa Nieścior z Gorzkowa. Ona ma taką właściwość, że się wszędzie tarabani i paluchy pcha, tym bardziej że doświadczenie w pracach polowych ma, a przynajmniej tak jej się wydaje! Bo kiedyś brała udział w żniwach na Widniówce, a to jeszcze za „Pierwszej Teresy” było! Ewa po tym ustawianiu snopków w kopki takiego zapału nabrała i taka siła w nią wstąpiła, że w Gorzkowie gotowa się ludziom w żniwa pchać na kombajny i mówić jak mają kosić! Tak że Robert musi uważać, bo mu widowisko zepsuje i konia znarowi i ten może tak się zezłościć, że ją kopnie albo pogryzie, a jak nerwowo nie wytrzyma, to się może próbować wieszać na dyszlu. No zwierzę, jakie, by nie było granice cierpliwości ma, a kto z Ewą, choć raz miał do czynienia to wie!

Jest jeszcze jedno nieszczęście co spaść może jak cegła na głowę w drewnianym domu. To medyk i radny Janeczek ze swoimi pomysłami. On wszystko robi lepiej i wie lepiej i jest historyk z własnej ulotki wyborczej. Jemu się głupie pomysły lęgną w głowie jak króliki i więcej ich ma, niż urodzeń na tym jego „rodzinnym” oddziale w szpitalu, gdzie jak ma czas, to jest ordynatorem, bo przecież to człowiek wielu pasji! Dlatego trza uważać, bo jak go co w rzyć utnie, to gotów całemu światu udowadniać ot tak po prostu, że na środku „gruntu na medal” w 1941 roku trzech Niemców – Hans, Helmut i Otto poszło za potrzebą i przez to zbezcześcili Polską ziemię. A jak tak, to w tym miejscu musi być tablica wielkości baneru z Pawłowską i mauzoleum z marmuru.

No ale jak Robert posłucha i jak to wszystko spasuje i się zgra, to proszę sobie wyobrazić taki landszafcik… Rosną i kwitną na zielono ponad dwa hektary kartofli na „medalowym gruncie”, a w rynku montują na wniosek Marcina Wilkołazkiego cały szereg ładowarek do aut elektrycznych. Do tego post komuszek Piwko w krótkich porciętach wcina frytki z tych kartofli co je sam sadził, i jeździ po mieście na elektrycznej hulajnodze mlaskając z rozkoszy. Zieloni ludowcy od Szpaka właśnie rządzą w powiecie i sieją koniczynę na trawnikach przed starostwem! Zmieniają się barwy w herbie miasta i powiatu, by wszystko było pod kolor. I w taki sposób krasnostawski grajdołek z zaścianka staje się awangardą postępu. Mamy swój jedyny i niepowtarzalny krasnostawski „Zielony Ład”. Do miasta zajeżdżają autobusy z wycieczkami z całej Europy. Robert oczywiście jest nadal burmistrzem, ale teraz zapisał się do – Trzeciej Drogi, Koalicji Obywatelskiej i Lewicy. Nawet rozważa zmianę płci! Na konferencji odpowiada na pytania i zapytany dzięki komu to wszystko mówi, że… to wina Teresy Hałas i Andrzeja Jakubca! Na co siedzący obok Marcin Wilkołazki, teraz już wiceburmistrz szarpie go dyskretnie za rękaw i szepcze do ucha – Robert kartki ci się skleiły, to mówiliśmy w poprzedniej kadencji…Amen!

 

 

 

 

35
4

Kłopoty i smutki sasinowej trzódki

 

 

Dziś obiecany ciąg dalszy o reakcji powiatowo – miejskiego PiS na bolesny upadek… Okazuje się, że Kaczyński nie wiedział nic o pomysłach sasinowej trzódki w okręgu nr 7. Po tak przerżniętych wyborach  proces rozpadu PiS  właśnie się zainicjował a nabierze rozpędu po wyborach samorządowych na wiosnę. Zanosi się że będzie płacz i zgrzytanie zębów. Nawet Nieścior Marek z  Kraśniczyna poczuł się „zaorany”

Do Nieściora Marka radnego powiatowego z Kraśniczyna i członka zarządu powiatu coś w końcu przesiąkło, bo ile można się klęsce opierać, skoro nawet TVP o tym przebąkuje. Dlatego 22 października na swoim FB wrzucił stary post. W nim prezentuje bardzo zgrabny agregat bezorkowy, który sam wykonał i zaprojektował. Ten jest „ładny jak sam radny”  oczywiście z plakatów i do tego prawie cały czerwony jak wóz strażacki. Bo Nieścior ma smykałkę do majsterkowania co bardzo mu się chwali. Wszystko byłoby dobrze, a nawet „galancie”, jakby nie to, że nabrał przy Leńczuku jakiejś dziwnej odmiany odwagi, którą tu nazywają głupotą polityczną. W ogóle to obaj są jak bliźnięta syjamskie tylko niczym niezrośnięci, ale można pokusić się o podejrzenie, że „rozum polityczny” to mają jeden na dwóch.

Jemu się zwyczajnie należy…

W tym miejscu muszę wtrącić dygresje, korzystając z okazji, bo jak nie teraz to kiedy? Otóż Marek kraśniczyński „Wałęsa”, a to dlatego, że tak jak „Bolek” uważa, że wszystko sobie zawdzięcza i sam samiuteńki do wszystkiego doszedł. To on uznał, że te umiejętności wyniesione z warsztatu i pola plus hektary, są jakąś przepustką do świata polityki. I skoro umie coś tam zasiać i pospawać, to się nadaje!  To jednak tak nie działa i nie ma na wyobraźnię polityczną przełożenia. Na mój gust to pójściem w politykę krzywdę sobie zrobił. Bo jest to prosty chłopak, który na samym początku  bezpodstawnie w siebie uwierzył . W pewnym momencie zwyczajnie się zachłysnął własnym mitem jak gość na weselu pierwszym kieliszkiem łapczywie pitej gorzałki. A to „samo certyfikowanie” jest najgorsza rzecz, jak się może człowiekowi trafić, szczególnie tak surowo prostemu, jak on. To gorsze niż perz w polu, czy ciasne buty.

Oj, trzeba go było widzieć w 2015, gdy na miejsce posłanki Tereski Hałas wchodził do rady powiatu. Widok był nienapawający optymizmem. Tam się serce krajało jak na widok dzieciaka z Polesia co pierwszy raz w życiu wylądował na koloniach letnich we Lwowie jeszcze przed wojną . Dla którego wszystko jest obce i widziane pierwszy raz! No ale jak miał się nie zachłysnąć jak teraz jest w zarządzie powiatu i z samym Leńczukiem w gabinecie paluszki chrupie. A sadzi się przez to jak przysłowiowy „koci ogon w barszczu”!? Tylko dzięki komu tam trafił?

W jego historii nie ma miejsca na rolę Tereski Hałas, a przynajmniej on to zamilczał. To, że korzystał przy niej i promował siebie, to że go ciągnęła wszędzie za sobą, a on pchał się do zdjęć, gdzieś mu wyparowało z pamięci. Ale teraz proszę!  Jeśli go zapytać to odpowiada, że jemu się wszystko należało, bo jest wybitny, wyjątkowy i ładny! Gdyby o polityce i jej mechanizmach oraz konsekwencjach decyzji wiedział tyle, ile wie o konstruowaniu narzędzi rolniczych, spawaniu i obróbce metalu to można być spokojnym. W rzeczywistości jest zwyczajnie słabiutki. Milczy z reguły, ale nie dlatego, że mądrość skrywa tylko milczy, bo autentycznie mało wie lub nic. Jeśli ma zdanie, to ono z reguły pokrywa się z tym jakie ma Leńczuk.

A jak już coś palnie, to mój Boże. Kiedyś spotkał w starostwie Andrzeja Gołębia dyrektora muzeum, który dzięki podpuszczaniu pracowników przez radnych miał w placówce „sytuację wojenną”. Zapytał go Nieścior, ile w muzeum pracuje osób, a ten odpowiedział, że dziesięć. O jak tak – powiada radny – to mało i gdybym to ja był dyrektorem… to jedliby mi z ręki!  Gołąb bardzo się zaciekawił taką diagnozą i zapytał jak on by to zrobił? Odpowiedź Nieściora zwaliła go prawie z nóg, bo ten mu filozoficznie zakomunikował, że… musiałby się zastanowić. No i tak to wygląda.

Dlatego on tam niczego ożywczego ni odkrywczego nie wniósł. A wręcz przeciwnie, wynosi uposażenie i korzyści płynące z ustawienia najbliższych. No i czy słyszał, kto jego jakąś filipikę na sesji? Ja nie słyszałem, a jego wypowiedzi z ostatniej kadencji można policzyć na palcach jednej dłoni. Ale jak to się przełoży na to ile za takie występy dostaje, to wyjdzie z tego bardzo drogi milczek. A ten post z agregatem jest pierwszym od dawna, na którym nie ma Ryśka Madziara, którego promował… Złośliwi dodają nie bez racji, że ten zgrabny sprzęt to ikonograficzny symbol samozaorania całego przedsięwzięcia pod kryptonimem Rysiek Madziar i znak kapitulacji. No i tak to wygląda…

Robert i „impotencja samorządowa”

W ratuszu to dopiero cymes! Robert Kościuk był dość długo w stanie który można zilustrować fragmentem piosenki śpiewanej przez nomen omen Ryszarda, ale Rynkowskiego – „Nie budźcie marzeń, gdy śpią po ciężkiej nocy…” Jemu chyba nie powiedzieli, co się stało, a jak po robocie przychodził do domu, to Pani Robertowa dyskretnie wyciągała baterie z pilota od telewizora, żeby się nie dowiedział o tym, że Rysiek przepadł, jak pieniądze z OFE. On również uruchomił swojego fejsa, który był w dziwnym letargu niczym tatrzański miś. Tam ostatni wpis był w 2020 roku potem w 2023 jeden post oczywiście z Ryśkiem Madziarem ~gdzieś w kościele, bo widać ołtarz i dopiero teraz Robert łupie posty jeden za drugim. Widocznie sam baterie do pilota znalazł i zobaczył w telewizji, że nie jest dobrze i trzeba działać, ale chyba nie zrozumiał do końca powagi sytuacji.

Na Ryśka nie ma co liczyć, tym bardziej że jako winny porażki został odwołany z funkcji pełnomocnika na powiaty chełmski, włodawski i krasnostawski. A Kaczyński o pomysłach z nim w roli głównej nie wiedział. W ramach rozliczeń za „poniesione zwycięstwo” to nową złotą tym razem Panią na miejsce Ryśka została Kamila Grzywaczewska również przegrana, ale z mocnym protektorem – samym szwarccharakterem Czarnkiem. Ta Pani nic tu poważnego nie zdziała, bo PiS już się rozkłada. Może co najwyżej tego trupa wyszminkować i postawić obok kadzidełka, coby mniej cuchnęło. Tyle i aż tyle… Jak wspomniałem Robert nabrał takiego wigoru, że „jak nie on” Puszcza posty jak chłop bąki po grochówce, i to jeden za drugim!

Zabawne, bo ostatnio rozdawał małżeństwom medale za 50-letnie pożycie. Pięćdziesiąt lat to dużo i medal się należy, bo to trzeba mieć cierpliwość, żeby ze sobą tyle wytrzymać. Ale ciekawe, co na wiosnę przy urnach wyborcy powiedzą o pięciu latach małżeństwa z nim? Czy mu przedłużą, czy skończy się na rozwodzie i alimentach. Ale jak pożyjemy to zobaczymy, bo ulica mocno podzielona i już niektórzy odgrażają się, że Robert, w tym „samorządowym małżeństwie” to jak przychodzi co do czego, to go albo głowa boli, albo jest niedysponowany i zaraz idzie spać. Boją się że w „impotencję samorządową” popadł.

Nowogrodzka zawiniła…

Z ratusza również płyną bardzo ciekawe komunikaty dotyczące przyczyn klęski. Jest w tym wiele znamion traumy pourazowej i szaleństwa ale cóż zrobić jak się nie myślało gdy był na to czas. Dlatego przekaz jest taki, że obaj, czyli Leńczuk z Kościukiem nic wspólnego nie mają z wycięciem Teresy Hałas z list. Kościuk o wszystko obarcza Nowogrodzką, czyli samego Kaczyńskiego i ciekawe, czy ten o tym wie.  Burmistrz tymczasem jako szef powiatowych struktur PiS nie zgłosił nikogo, ale jak mógł, skoro jego zwierzchnik na partyjnej drabinie Madziar Ryszard, który odpowiadał za struktury partii w powiatach; krasnostawski, chełmskim i włodawskim chciał startować do sejmu… W takich okolicznościach Robertowi wypada zamilczać i udawać „głupiego”. Trzeba przyznać, że w tej roli jest bardzo wiarygodny.

Beata Mazurek również

Na tym nie koniec, bo potrzeba matką wynalazków i w związku z palącą potrzebą została odkryta nowa przyczyna porażki, bardzo niedorzeczna i właśnie dlatego nadaje się w sam raz. Przyczyna nazywa się Beata Mazurek europosłanka… Jej wina polega na tym, że nie wystartowała w wyborach parlamentarnych, czyli nie dała swojego rozpoznawalnego nazwiska na listę. Bo gdyby dała, to lista miałaby więcej głosów, co przełożyłoby się na więcej mandatów. No oczywiście Rysiek zdobyłby swój i upragniony. De facto mają żal do Beaty Mazurek, że ta nie dała się oszukać i wmanewrować w grę, w której wygraliby sasinowcy na czele z Madziarem, a ona robiłaby za drabinę dla Ryśka. Okazuje się, że lewica i jej kretyńskie pomysły z popierdującymi krowami, co to emitują gazy i przez to rujnują klimat nie są odosobnione. Ci z powiatowego PiS też potrafią wzbudzić zdumienie i palnąć jakąś głupotę, co widać, po casusie Beaty…

O aktualnej sytuacji ratusz również ma ciekawe spostrzeżenia. Jest dobrze, a będzie lepiej, bo się okazuje, że Morawieckiemu brakuje jedynie siedmiu posłów, by stworzyć rząd…Tylko nie dopowiadają w jakim wyspiarskim państewku na Pacyfiku powstanie…

Kończy się okres prosperity w PiS, a ostateczny rozkład nastąpi po wyborach samorządowych.  Dla naszych problemem będzie stworzeniem listy, a elektorat zostanie z dylematem, bo PiS stracił Warszawę, a to już zupełnie zmienia postać rzeczy. Poza tym nasi stratedzy z powiatowo – ratuszowej trzódki są w szoku. Naciskany przez Nowy Tydzień Kościuk, by skomentował wynik wyborów zamilkł jak mogiła. Leńczukowi  ta czynność zajęła dwa tygodnie. W końcu wydusił z siebie, że jego cieszy 49% zapominając, że w poprzednich mieli 60% i 11% uleciało z dymem pożarów. O Madziarze cisza jak makiem zasiał, bo przecież nie wspomina się o sznurze w domu wisielca…

 

31
2

Słodkie transfery Roberta Kościuka

 

Pani Robertowa trafiła do „Cukrowni Krasnystaw”, gdzie błyszczy jak cukier kryształ, a ten dzięki niej smakuje wybornie. To obrotna i pełna wigoru kobieta, żywe srebro, bardzo sympatyczna. Nie to, co „Robert I Ospały”, bo on już zupełnie żyje w swojej Narnii, do której podobno wchodzi przez drzwi od szafy. Awans zawodowy Pani Robertowej to wyśmienita wiadomość dla stadła Kościuków i całej ulicy Armii Krajowej, gdzie sobie żyją w zgodzie i na chwałę miasteczka oraz miejscowego proboszcza.

Kiedyś próbowała sił w Izbicy u Jurka Lewczuka, ale w „izbickim Stalingradzie” mało kto wytrzymuje. Dzięki niepospolitej osobowości Jurasa urząd przypomina „syczewsko – rżewską” maszynkę do mięsa. W tym wypadku urzędniczego. Czegóż tam nie ma! Awanse! Romanse! Zwroty akcji jak w „Sprawie dla reportera”. Wystarczy powiedzieć, że nawet zima ma z izbickim „cudakiem” urwanie łba i przez to trwa tam krócej. Ale to Izbica i Lewczuk… Teraz już jest „Cukrownia Krasnystaw”

Sygnalista – nowa forma działalności 

Oczywiście wiadomość o awansie małżonki burmistrza trafiła do lokalnych gazet dzięki jak to określił „Nowy Tydzień” „sygnaliście z Krasnegostawu”. To nowa forma anonimowej działalności gospodarczej i ciekawe czy sygnaliście płacą za te rewelacje. Bo jak wieść gminna niesie zagłębiem „sygnalistów” są okolice ulicy Rejowieckiej. To jest miejsce o wyjątkowym i przez to sprzyjającym tej formie działalności mikroklimacie. Bo i, „Biedronka”, skład budowlany „Mrówka”, oczyszczalnia ścieków. Dwie pierwsze wielkiego wpływu nie mają, ale ostatnia znacząco inspiruje sygnalistów, a przede wszystkim ich metody. Coby nie mówić wątki fekalne mają wielu wielbicieli oraz oddanych admiratorów i ta woń przy wielu działaniach jest aż nadto wyczuwalny w lokalnej polityce. Oprócz tego jest Rejowiecka zagłębiem mężów opatrznościowych i kandydatów na parlamentarzystów tak zwanych „prawie posłów” albo „zbawców urojonych” oraz analityków cudzych oświadczeń majątkowych. To również kuźnia kadr dla każdej partii byle z widokami na koryto oraz idei politycznych, pisanych ołówkiem murarskim z Mrówki w zeszycie z Biedronki.

Bon moty i perełki erystyki

Wracając do prasowych pytań o posadę Pani Robertowej to po tej denuncjacji rozdzwoniły się lokalne gazety. Robert zaczął udzielać odpowiedzi i właśnie jego bon moty to cymesiki i rodzynki. To jest nowa szkoła erystyki, a Robert jest o krok od odkrycia pionierskiej formy narracji. Spuszczona z łańcucha prasa zwróciła mu uwagę, że w Cukrowni Krasnystaw jako naczelny dyrektor pracuje jego niegdysiejszy zastępca Krzysztof Sugalski z wyśmienitym „krasnym” rodowodem. Do tego Cukrownia Krasnystaw jest w „imperialnym ministerstwie” Jacka Sasina, który wydelegował do okręgu nr 7 swojego „synowca” Ryśka Madziara, co to chciał być posłem, a Robert go promował całym sercem i duszą. A jako pełnomocnik PiS na powiat wyczyścił go z wrogich elementów w postaci posłanki Teresy Hałas właśnie dla Ryśka. Wyczyścił, bo jej zwyczajnie nie zgłosił, gdy powstawały listy PiS do parlamentu i co ona mu wypomniała publicznie, a on teraz udaje, że nie wie o co chodzi. Mimo takich zażyłości i oddania sprawie burmistrz jest zupełnie innego zdania co do oceny sytuacji i jak pisze Nowy Tydzień obrusza się na sugestie, że miał małżonce pomagać w zdobyciu pracy. Zaprzecza, bo on związku nie widzi między swoją funkcją oraz faktem, że Sugalski awansował z ratusza do cukrowni i tym, że zna Sasina i jego Ryśka.

Indonezyjski precedens

Może Robert opiera swoje wywody na pewnym precedensie. Otóż w Indonezji na jednej z wysp tego archipelagu żyje plemię, które nie widzi związku między aktem seksualnym a ciążą. Dla nich to sprawa duchów i wszystko jasne. Robert mógł o nich słyszeć i myśli podobnie, bo i w jego opowieści są jakieś siły nadprzyrodzone w postaci splotów okoliczności. Uważa, że nie może być żadnego związku, a przecież to oczywista oczywistość i w takich sprawach chodzi nie o kompetencje i pracowitość którymi Pani Robertowa może być tak samo obdarzona jak urodą. Tylko o to – dlaczego akurat ją tak wyróżnili!? A takich jak ona pewnie, by znalazł tuzin, ale bez męża burmistrza z takimi kontaktami w terenie. W tym miejscu należy złożyć hołd przezorności Mieszka I że przyjmując chrzest odszedł od wielożeństwa na rzecz monogamii. Gdyby trwał w pogaństwie, a ono jakimś cudem przetrwało do czasów współczesnych to spółki Piastowskiego Skarbu Państwa zapełniłyby się całymi szczepami, a Swarożyc ciskałby piorunami. I jak to dobrze, że chrześcijaństwo było na pod orędziu ze swoimi „ciemnogrodzkimi zabobonami”, bo trudno jest uwierzyć, że nie ma w tym żadnego związku a forsowanie tezy, że po prostu miała kobieta szczęście, bo mąż burmistrz to zupełnie okoliczność bez znaczenia nikogo nie przekona.

Fachowcy radzą

By uniknąć przykrych pytań fachowcy zalecają upychać małżonki gdzieś dalej, a choćby w Lublinie, czy Zamościu. Tym Porsche co je Robert ma można naprawdę dojechać dalej niż do Cukrowni Krasnystaw, to porządne niemieckie auto ze Stuttgartu i do tego chyba diesel nie żaden awaryjny elektryk. Można się nim ekskursować, choćby do Władywostoku. Takie lokowanie pod samiutkim nosem to niebezpieczne jest, i to jakby zostawić przez niedbalstwo grabie na trawniku by potem wleźć na nie po ciemku.

 

Co zauważył Korwin i co zrobił Robert

Robert w tej rozpaczliwej obronie zwrócił uwagę, że ludzie z sektora prywatnego mogą pracować w państwowym, bo nie ma zakazu. Zatem warto zwrócić uwagę na to, co kiedyś spostrzegł Janusz Korwin-Mikke, bo są pewne analogie. A spostrzegł, że kapitaliści nie lubią kapitalizmu i marzą o kontraktach rządowych. One gwarantują im spokój i stabilność dochodów. W warunkach rynkowej konkurencji wisi nad nimi jak miecz Damoklesa ciągła obawa, że pojawi się ktoś lepszy, tańszy, a tak jest spokój, spokój i jeszcze raz spokój, a przecież ten jest nieodzowny by móc konsumować owoce dobrobytu! A to, co zrobił Robert z małżonką, ale przede wszystkim ze sobą kilka lat wcześniej to nic innego jak regionalny odprysk korwinowskiego spostrzeżenia akomodowany do lokalnych warunków. Robert poszedł w samorząd, bo interesy przestały iść tak jak się spodziewał i rodziny z tego szmacianego biznesu się nie utrzyma i tu można upatrywać przyczyn tego marszu w samorząd. Nie był w stanie zdobyć kontraktów rządowych na schodzone portki, bo to towar dla państwa zupełnie niestrategiczny. Wszystko dlatego, że w jego branży rynek się skurczył, na co złożył się szereg zjawisk. Począwszy od demografii, a skończywszy na obciążeniach fiskalnych niezbędnych na realizację socjalnych pomysłów. A nowa odzież dzięki przeniesieniu produkcji do krajów głównie azjatyckich stała się tania i ogólnodostępna. W takich warunkach prowadzić interesy to rzecz karkołomna i z tego nie można czynić mu zarzutu.

 

To się zaczyna robić stały trend i takich jak Kościuk będzie więcej. Odpływają do polityki, bo ich sektor się kurczy i kosztuje zbyt dużo, również zdrowia. Państwo zaczyna brać sobie obywateli na utrzymanie, mnożąc dobrze płatne i mniej płatne posady. Równolegle upada na pysk etos pracy, a rośnie wszechwładza związków zawodowych. Jeszcze trochę, a wszyscy skończą na garnuszku państwa. Jedni na socjalnych zasiłkach, a drudzy na etatach i zasiłkach. W tym wszystkim wyodrębni się elita niemalże szlachta, ale to kwestia organizacyjna. To wszystko zasługa modelu polityczno-gospodarczego zainicjowanego łajdackim układem między wyselekcjonowaną opozycją a władzą w Magdalence, a przyklepanego widowiskiem o charakterze tok show „Okrągły Stół”. Ten eksperyment, w którym nie było ni krzty kapitalizmu i wolnorynkowych prawa tylko jego deklaracje  zmierza do katastrofy ekonomicznej. Ludzi powoli oducza się nawyku pracy i decydowania o sobie. Zabija się przedsiębiorczość i kreatywność, przykręcając fiskalną śrubę. Przy okazji państwo chce decydować o wszystkim jak za komuny. Ale to wszechwładne państwo nie jest z gumy, a na wszystkie brewerie trzeba pożyczać, bo rząd nie jest wyposażony w moce syna cieśli z Nazaretu i tak jak on chleba ni ryb cudownie nie rozmnoży. Trzeba pożyczać od współplemieńców wspomnianego, którzy notabene kiedyś się go wyrzekli. Oni pożyczą, ale w swoim czasie przyjdą po odsetki i kapitał. Obecnie obsługa długu wynosi ponad 70 miliardów złotych rocznie, i to są te koszty, których nie udało się ukryć. A  to wtedy będzie niewola gorsza niż ta babilońska… Roberta wypada oceniać jako polityka i rozliczać z tego, co mówi i robi, a jego zdolności biznesowe są nieprzetłumaczalne na język obecnej polityki i nie powinny być argumentem przeciw niemu. Tam nie ma czego zazdrościć… Wolał, mając świadomość swojej rozpoznawalności na tubylczej scenie wykorzystać ją do startu w wyborach. Bo jak wyżej – zaczynało być krucho w szmacianym biznesie. Operacja się powiodła, ale politykiem i burmistrzem jest marnym. Zupełnie pozbawionym politycznego nosa. To całkowita porażka bez widoków na poprawę czy naprawę.  Na ludziach zupełnie się nie zna i źle obstawia. Nawet małżonkę ulokował tak by gazety spuściły mu srogie lanie. Takim sposobem i przy takich doradcach, po jednej nocy w kasynie zostałby po odejściu od stołu bankrutem…

37
0

Robert i medalowe kartoflisko

 

Zgodnie z tym, co piszą w prasie to burmistrz „wesołego miasteczka” Robert Kościuk i jego 2,20 ha zwyciężyło w X jubileuszowej edycji konkursu organizowanego przez Polską Agencję Inwestycji i Handlu. „Grunt na medal”, tak więc grunt jest doskonały i nadaje się na wszystko! Ale najprędzej to pod kartofle…

 

Ta NAGRODZONA parcela to połać wertepów i krajobraz iście księżycowy za bazą PKS. To ta sama, na której Robert nie chciał budować bloków mieszkalnych – tych nieszczęsnych SIM-ów. Wykłócał się za to o plac pod ich budowę z powiatem, który jego zdaniem i jeszcze kilku mądrych powinien mu odstąpić chmielnik po cenie, takiej jak on chce. Zamieszania z tego powodu było i jest w cholerę i obiecałem sobie to zgrabnie kiedyś opisać, bo tam jak w źrenicy oka widać całą mizerię i głupotę miejscowej grupy trzymającej stołki pod zadami. Oczywiście cała awantura po to coby pokazać, że on chce, a tamci mu nie dają. No jak to jest metoda na wypełnienie czasu między wyborami, to powinszować koncepcji.

Kapitał ucieka z Rosji

Ale wracając do pierwszorzędnego gruntu pod kartofle to wieść niesie, że Robert trzymał go na czarną godzinę dla bliżej nieokreślonych inwestorów, takich jak kiedyś ci z Kataru, co to za Tfuska mieli stocznie postawić na cztery nogi i dlatego Robert gruntu inwestycyjnego nie mógł zabudować jakimiś tam blokami! To miała chyba być jakaś dzielnica przemysłowa jak kiedyś „Nowa Huta” Robert to się okazuje chce być drugi przedwojenny Eugeniusz Kwiatkowski ten od Gdyni i COP-u. To miał być jego atut i as w rękawie. Tu na te wertepy i oczerety miał i ma napłynąć kapitał szerokim wartkim strumieniem. Tym bardziej upierał się przy swoich racjach po wybuchu wojny między Ukrainą i Rosją. Przez ułamek sekundy mógł się nawet czuć triumfatorem, bo akurat wtedy zachodni kapitał miał wiać z obłożonej sankcjami Rosji, i to na łeb na szyję. Właśnie tu na tej parceli za bazą PKS Robert oczyma wyobraźni zobaczył jak się uciekający kapitał zatrzymuje i wrzeszczy, że to właśnie tego szukał! Dużo tego „miał”, ale tak to wygląda. Może mu, w tym pomogła legenda o Lechu, Czechu i Rusie? Wedle niej Lecha nakłoniło do zatrzymania i budowy grodu gniazdo orła na dębie. Tylko że na Robertowej parceli nie ma ani dębu ani gniazda, ani tym bardziej orła. Są za to chwasty. Może też sobie wyobrażał, że kapitał tak zareaguje jak w tej scenie z „Samych Swoich”, kiedy Witia Pawlak z wagonu dojrzał i poznał Kargulową Mućkę, bo miała obtrącony róg, a drugiej takiej na całym świecie nie ma! Co i Kaźmirz zauważył i skwitował – „Ot bandyty, znaczy my znaleźli swoje miejsce na Ziemi”.

Don Vasyl i  egzotyka na ulicach

Czas pokazał, a co wielu przewidywało, że żaden poważny kapitał z Rosji się nie wycofa, bo to zbyt ważny rynek, a ta wojna to tylko chwilowa przerwa w dobrosąsiedzkich stosunkach. No, ale żeby i Robert nie był taki smutny do końca to los mu wynagrodził i coś tam kapitału napłynęło. Tylko że to kapitał ludzki, dość specyficzny, bo nie z pieniędzmi tylko po pieniądze. To są ci Romowie w liczbie około 200, którzy ubarwiają krasnostawskie ulice, nadając im nieco orientalnego kolorytu… Chciał to ma i czegóż chcieć więcej! Nie ma co! Ma chłop łeb i nosa do interesów i z takim nie zginie miasteczko.

Jesteśmy w mocy wariatów

Sama idea nagradzania pustych gruntów pod inwestycje jakimiś tam trofeami to do końca normalne w sensie medycznym nie jest. Już ogłoszenie całego kraju wielką strefą ekonomiczną nie wystarcza, tak jak wcześniej zakładanie poszczególnych stref i podstref ekonomicznych nie miało sensu, bo pies jest pogrzebany gdzie indziej. Produkcja w Europie staje się droga, bo przedsiębiorców trzeba łupić podatkami na socjalistyczne pomysły rządzących. Tego się pogodzić nie da – z jednej strony rządy wrażliwe społecznie i wszystkie socjalne głupoty, a z drugiej przedsiębiorcy, na których ceduje się jak ostatnio podniesienie najniższej krajowej. Ale puste komunizujące łby jak się na coś uprą, to czekać końca i jesteśmy w mocy durni i wariatów. Jak się do tego dołoży ceny nośników energii i różnej maści Zielone Łady to nic tylko … dawać ordery za pustki.

 Gabloty pełne trofeów

A może jeszcze jak, kto wpadnie na pomysł to Roberta nagrodzi medalem za bioróżnorodność kartofliska. A jakby je zasiedlić świstakami albo susłami, to by dopiero było!? Jedne by gwizdały, a drugie spały … Może Robert by się wreszcie obudził. Bo wyróżnić coś, co zbudowano od fundamentów ma sens i tu jest doceniony pewien proces twórczy, a nadanie tytułu parceli, że się powtórzę, której ostateczny kształt nadał lodowiec to już w żadnych zdroworozsądkowych kategoriach nie mieści. Ale widać ważniejsze niż zdrowy rozsądek jest to, by coś rozdawać kolegom samorządowcom, jakieś „szklane paciorki”, coby wójtowie, burmistrzowie czy prezydenci mogli w gablotach postawić. Takie czasy to i takie trofea, warte tyle co materiał, z którego je wykonano. Nasz Proskura z Siennicy ma tego całą gablotkę, a wśród nich „Gminę przyjazną środowisku” I ten tytuł nie przeszkodził mu wcisnąć na czynne ujęcie wody firmy, która używała w procesie technologicznym kilkudziesięciu substancji rakotwórczych. I tyle to warte było dla Leszka…

Dramat rodziców półgłówka

Dobry grunt nie potrzebuje nagród i te najlepsze dawno już są pod inwestycjami. A kapituła konkursu widać zaczerpnęła pomysł na całe przedsięwzięcie nie tylko z podręczników marketingu ale również z życia i postawiła się w sytuacji majętnych rodziców, którzy są w posiadaniu ostatniego i najmłodszego, ale za to głupiego jak but syna. Półgłówkiem trudno okoliczne panny zainteresować i skoro tak to należy przerzucić akcenty nie na walory umysłowe tylko na pokaźny majątek durnia. Wtedy istnieje szansa, że jakąś się skusi, bo życie w luksusie w jakiś sposób zrekompensuje głupkowatego małżonka… Tak i tu, dać dyplom i może ktoś na taką medalową sztukę się skusi, bo przecież to „Grunt na Medal”.

Reasumując… Robert na gwałt potrzebował jakiegoś sukcesu i go dostał w postaci dyplomu i tego bajkowego tytułu. Miało być patetycznie a wyszło zabawnie. I to nie zmieni faktu, że jego pięcioletnie rządy to pasmo ciągłych kłótni z byłą już posłanką.

Popełniłem przed drugą turą wyborów samorządowych w 2018 roku felieton, w którym postanowiłem mu zaufać, bo raz to nawet wypada.  Wskazałem, że w takiej konstelacji, gdzie PiS ma wszystko; od powiatu po sejmik, to burmistrzem powinien być ktoś od nich, a nie Jakubiec, jak to ująłem; ze szpaczym garbem. To było logiczne tylko co z tego, skoro Robert nie dorósł do swej roli i miasto jest wielkim inwestycyjnym kartofliskiem po którym biegają „inkwizytorzy” szukając winnych tego stanu. W takich okolicznościach drugi raz nie wypada, bo teraz musiałbym się wstydzić i to byłaby naiwność. A „stary junkier” Jakubiec mając w czasie swoich rządów dużo trudniejszy układy sił wiele dokonał i nie ma się czego wstydzić. Ponadto może być zadowolony, bo jeśli nagrodami dokonania się mierzy, to może spokojnie spać do rana i śnić słodko oraz mruczeć przez sen. Wstydu nie ma, bo on miał swój Tannenberg i czarny krzyż. A to dlatego że w analogicznym okresie, czyli pod koniec kadencji, nagrodzono go w 2014 roku na krynickim Forum Ekonomicznym tytułem „Lidera Samorządu” To nagroda za całokształt, i za rzeczy, które trzeba było zbudować, wyciągnąć od fundamentów jak mówią budowlańcy a wcześniej pozyskać na to środki i jeszcze poużerać się z ludźmi. Robert w takim samym okresie dostał nagrodę za szczere pole pod kartofle po którym może pod rękę spacerować z Ryśkiem Madziarem, kolejną „świetną inwestycją” z Wołomina. Tak historia sobie zakpiła ze „śpiącego” burmistrza, który bezmyślnie politycznie postawił na wołomińskiego kuglarza oraz przespał hossę i od którego dłużej śpią tylko „rycerze spod Giewontu” .

PS. Jest jeszcze jedna analogia. W 2014 roku, gdy Jakubiec zgarnął nagrodę to, mimo to przegrał wybory z Hanną Mazurkiewicz niewielką liczbą głosów, ale takie są prawa demokracji. To, jeśli nagroda wpływa na wynik wyborów, to Robert jest zgubiony, a jeśli na rozmiar porażki wpływa kaliber nagrody, i to, kto nagradza to Robert jest zgubiony podwójnie. Dlatego dobry kontrkandydat powinien bez wysiłku wysłać go na „kartoflisko historii”.

 

 

 

29
4

DUPA czyli Definitywny Upadek Pomysłów Andrzeja

 

Dziś pierwsza część mrożącej krew w żyłach relacji z tego, jak „obóz genialnych strategów” teraz już „pomadziarowych sierot” zareagował na katastrofę przy urnach. Bo różnie z tym było, ale zaczniemy od „biura Gloria Vitae” na ul. Sobieskiego nazywanego dla niepoznaki starostwem. Tam Leńczuk „tak zwany starosta” chyba przez pierwsze dni nie wiedział, co o tym myśleć…

Madziar też nie wiedział i ta niewiedza rozlała się na nich wszystkich. Jeszcze w poniedziałek nasz Ciaputek miał nadzieję i z nosem w laptopie ślęczał, a jak mu zwróciłem uwagę bom akurat wpadł do starostwa z „wizytą gospodarską”, że dupa blada z tego wyjdzie to jeszcze miał w oczach nadzieję. Ona jak wiadomo umiera ostatnia. We wtorek po stwierdzeniu politycznego zgonu Ryśka w Wołominie flagi zjechały do połowy masztu na znak żałoby. W starostwie też było widać jej pierwsze oznaki, bo tu wszystko było postawione na jedną kartę i nasze orły przegrały w dwójnasób, bo i Ryśka, i Warszawę. Tego to się w najczarniejszych snach nie spodziewali, bo przecież tyle było plakatów, zdjęć i uścisków dłoni, żeby dobrze było, a tu nastał koniec na samym początku wedle złowieszczych, ale przenikliwych słów Leonii Pawlak co dało w efekcie Definitywny Upadek Pomysłów Andrzeja w skrócie DUPA.

Nosy więc im oklapły i dlatego Leńczuk z Nieściorem czegoś szukali na podłodze. Prawdopodobnie resztek nadziei… Rozkład trochę trwał, ale jakoś tak w czwartek otoczenie nabrało rezonu i zainicjowano powolne jednak przywracanie do rzeczywistości. Po posiedzeniu zarządu powiatu zrobiono nad nimi oboma coś jak godzinę szczerości albo sąd.

I ci słuchali… a słowa leciały ciężkie, bo już niektórzy nabrali odwagi i wiedzieli, że nad Ryśkiem domknęło się wieko politycznej trumny. Nieściory szedł w zaparte i był bardziej PiS-owski niż sam Kaczyński. Radnemu z Kraśniczyna w takiej postawie pomaga to, że on ze swoją polityczną głupotą bardzo się zżył i traktuję ją jak coś naturalnego do tego jest z niej bardzo dumny. Leńczukowi okładanemu niemiłosiernie z odsieczą przyszła pewna pani, która wparowała do gabinetu, bo akurat miała pilną sprawę. Skwapliwie skorzystał z tak rzuconego koła ratunkowego i wyszedł. Ciaputek tak miewa, że gdy zostaje przytłoczony argumentami, to ucieka od rozmówcy, udając, że coś nagle ma do załatwienia rozmowy nie kończąc. Potem sterczy gdzieś w starostwie i czeka, aż „zagrożenie pójdzie do domu”. No a wystarczyło być politycznie przyzwoitym i nie byłoby tych przykrych pytań, a on nie musiałby chować się we „własnym” starostwie.

Znów sobie tam poszedłem z kolejną gospodarską wizytą właśnie w ten feralny czwartek. Nieścior udawał, że wszystko jest w porządku, a nawet próbował się odgryzać, kiedy zapytałem, czy już się Rysiek zaczyna pakować i co się musi jeszcze stać, żeby obaj z Leńczukiem zmądrzeli? Radny odrzekł, że Rysiek zostaje i walczyć będzie w wyborach samorządowych jako szef struktur Prawa i Sprawiedliwości. Pokory to jak widać Nieścior nie uważa i jest z siebie okropnie zadowolony. Można było odnieść wrażenie, że chciał wprowadzić otoczenie w przekonanie, że ta Ryśka katastrofa to nie była katastrofa tylko planowy odwrót na z góry upatrzone pozycje. Rysiek oczywiście wróci do gry na jakimś białym koniu w bliżej nieokreślonej przyszłości, by znów „Pracować dla Polski”.

A z tak zwanym starostą odbyłem krótką, ale treściwą rozmowę. Jej skutek był taki, że usztywniło mi się przekonanie o tym, że on biedny nic nie rozumie i jeśli już coś dobrze zrobi to tylko, wtedy gdy wykona cudze polecenie i jeszcze musi być przy tym pilnowany, coby nic nie sknocił. Zasugerowałem mu jako człowiekowi „politycznego honoru”, coby złożył dymisje, bo przecież skompromitował się tym Madziarem. Odrzekł, że on tu niczego nie nakradł i nie będzie rezygnował. Czyli tradycyjnie nic nie zrozumiał, bo sugestia dotyczyła czego innego, a on jest o swojej niewinności wręcz przekonany, i to tak na amen. Z nim się tak rozmawia, że nie raz człowiekowi ciemnieje przed oczami ze złości, bo już prościej się nie da sprawy wyłożyć, a on tak odpowiada, jakby tej prostej wykładni nie zrozumiał.

No ale – mówię i zaczynam cierpliwie tłumaczyć – tu nie o kradzieże chodzi, bo od tego są inne organy tylko o „honor”. Bo ja mam świadomość, że Pan możesz nie wiedzieć, co to, ale pewnie kiedyś tam Pan o tym słyszał. I może w podjęciu takiej decyzji przeszkadza Panu te 15 800 brutto, to znaczy ich definitywna utrata!?- Nic nie odpowiedział…- No to jak niedobrowolna abdykacja, to powiadam – wariant honorowy z dawnych dobrych czasów! Wtedy Panie Andrzejku „ludzie honoru” albo strzelali sobie w skroń i tak zrobił Walery Sławek. Bo jest jeszcze – powiadam – metoda z dalekiej Japonii i do tego bardzo widowiskowa i bardzo plastyczna. Nazywa się harakiri lub seppuku. Wyjątkowo się nadaje do sytuacji, w której żeś się Pan dzięki swojemu geniuszowi znalazł. A straciłeś Pan swojego Pana z Wołomina.  Właśnie w Japonii, gdy samuraj go tracił albo ten Pan okrył się hańbą, to w geście honorowym ten pierwszy popełniał seppuku, czyli harakiri!? No i co Pan na to? Tu mi się Leńczuk nie określił.

Ale potem kiedy opuściłem mury tej zacnej instytucji to przypomniało mi się, że przecież Aztekowie przegranych wodzów składali bogom na ofiarę… i można było jeszcze to Andrzejkowi podpowiedzieć, niech myśli. I tak wyglądał pierwszy tydzień „Po Ryśkowej Wielgiej Smuty” i moja wizyta w tym lunaparku zwanym starostwem. No i wypada mi przeprosić wszystkich urażonych estetów, ale gdyby Andrzej Leńczuk podjął inne decyzje, to cztery litery nie nabrałyby takiego wypełnienia, a skoro nabrały to widać, to czytelny znak, że pomysł na nie zasługiwał i tyle na dziś…

 

38
4

Z fiutem w garści czyli powyborczy bilans PiS

 

Powiat krasnostawski, a przede wszystkim tubylczy PiS nie ma swojego przedstawiciela w ławach na Wiejskiej w Warszawie, czyli ma za swoje i ma co chciał. To znaczy pewne tęgie głowy z lokalnej elity władzy tego chciały, bo zwykły wyborca pojęcia o tym nie miał co mu szykują, gdy ten zechce oddać głos… W sumie dobrze wyszło, bo głupota macherów z ratusza i „zdrada” tych ze starostwa zostały błyskawicznie „nagrodzone”. Taki jest tej jesieni PiS-owski bilans otwarcia i do tego na pół roku przed wyborami samorządowymi.

Był poseł przez dwie kadencje i chyba długo przyjdzie czekać na kogoś, kto powtórzy wyczyn Tereski Hałas. Oczywiście przeszkadzała lokalnym wodzirejom, bo lepiej nie mieć nikogo w Warszawie jak mieć Tereskę. Tak sobie w swoich łepetynach uroili i teraz nie mają ani jej, ani Warszawy. A jeśli zrozumie się konsekwencje utraty przez PiS władzy w kraju dla wszystkich z nim związanych, bo 194 mandaty to dużo, ale do rządzenia nie wystarczy to mamy płacz i zgrzytanie zębów. No i to jest ten tytułowy i przysłowiowy „fiut w garści” jako jedyna namacalna „zdobycz”. I na tym można by zakończyć podsumowanie PiS-owskich wyborów w powiecie i w całym nieszczęsnym kraju.

 PiS padł na deski, bo zabrakło Tereski

Gdyby Tereska startowała to miałaby ponad dwanaście tysięcy głosów i miejsce w parlamencie. Przy tej frekwencji to pewne. Ale te wybory i tak miały swój pazur, a wszystko na skutek bezczelnego wpychania na wysokie miejsca na listach „ciał obcych”, takich jak „fircyk z Wołomina” Rysio Madziar obdarowany „dwójką”. Czy Pawłowska Monika; diwa z Ryk na „czwórce”, przeszczepiona z Lewicy do PiS, a potem tu do „siódemki”, a do tego koleżanka i dyskretna furtka do PiS-owskich fruktów naszego „postkomuszka z CIS” I wreszcie Kamińskiego Mariusza z „jedynki”, o którym można powiedzieć, że garnitur na nim nie leży i jest zmęczony życiem.

To właśnie dzięki, takim jak wspomniani, PiS-owski naród tubylczy na co dzień leniwy i apatyczny ruszył do urn i tak się przy nich zezłościł, że powiedział „nie” dla takich „importów” i wybierał swoich, takich, stąd, o ile miał taką możliwość. Nasz na liście PiS nie miał, ale kombinował jak mógł i przez, to bywały takie sytuacje, że niektórzy mniej wyrobieni w dniu wyborów na listach szukali Tereski Hałas, a jak jej nie znaleźli, bo jej nie było, to pomstowali „a job waszu mać” i głosowali… na „Trzecią Drogę” Na skutek takich i innych działań ze wspomnianej trójki ostał się z mandatem w garści jeno Kamiński. A PiS w całym okręgu zdobył ich łącznie siedem co się przełożyło na pięćdziesiąt procent poparcia w ogólnej liczbie głosujących i tym razem PiS zanotował jego spadek. Co ciekawe, to w zeszłych wyborach miał ich osiem, ale z Tereską na liście.

Rzeź spadochroniarzy

Kamiński Mariusz ocalał tylko dlatego, że był na „jedynce”, a reszta doświadczyła sytuacji opisanej przez Mario Puzo w „Ojcu Chrzestnym”, czyli fiuta w garści jako jedynej korzyści. Pawłowskiej zabrakło do szczęścia dosłownie kilku głosów i te ponad dziesięć tysięcy w obecnych wyborach ledwo starczyło, i to musiało zaboleć. W poprzednich starczało pięć tysięcy by odbierać zaświadczenie o wyborze. Wyprzedził ją „tubylec” Zawiślak Sławomir niegdysiejszy baron PiS, któremu pomogło to, że on tutejszy i stało za nim „zamojskie zagłębie”, czyli Zamość z przyległościami. A to jest na tyle wielkim paśnikiem, że jeszcze wykarmiło głosami pomniejszych kandydatów PiS i Sachajkę Jarosława, który jest co prawda importem od Kukiza, ale bardzo obrotnym i o dziwo dobrze przyjętym przez lokalsów.

Być może przyczyna tkwi w tym, że życiowo jest związanym z Zamościem i od 2015 startuje stąd. O dziwo nie jest członkiem PiS! Zmienia jedynie ugrupowania, z których list idzie po mandat, a zmienia niczym wojskowy kurier konie. Właśnie on był największym zwycięzcą, ale o tym za chwilę.

Malownicza kampania „wołomińskiego fircyka”…

Natomiast „wołomiński fircyk” poległ bardzo malowniczo i „głupio bohatersko”, jak kwiat francuskiego rycerstwa pod Crecy w 1346 roku. Ale trzeba mu oddać, że równie malowniczo walczył o głosy. Przechodził w tym samego siebie i pchał się ludziom do chałup, jak myszy jesienią. Na łbie stawał i pajacował ponad wszelkie granice. Nie dość, że się przemeldował do Kraśniczyna z Wołomina, to jeszcze popierał go cały krasnostawski PiS z Kościukiem burmistrzem i fajtłapowatym, ale złośliwym jak stary koń Leńczukiem „tak zwanym starostą”. Jak powszechnie wiadomo cały powiat oddali pod jego działalność misyjną, a Kościuk jako szef struktur na powiat tak go „wyczyścił” dla Ryśka, że nie zgłosił kandydata na posła stąd, kiedy był na to czas, o czym wspomniała Tereska Hałas na swoim FB.

Wozili go za to w te i we wte jak kiedyś po jarmarkach babę z brodą albo niedźwiedzia w klatce. Do tego zapraszali do siebie, rywalizując o jego względy, bo jak zostanie posłem, to dopiero będzie! Tacy byli pewni jego mandatu, że dla nich to, co 15 października miało być tylko formalnością. Leńczuk kusił go jak nie dożynkami, to koncertem w II LO. Ciągle było słychać uprzejmości i widoczną zażyłość. Dlatego; Ryszardzie, Andrzeju, Marku i Robercie fruwało jak chmara motyli raz w jedną raz w drugą stronę. Jednak po zamknięciu lokali i w miarę spływania informacji o wynikach z poszczególnych gmin i powiatów muchy ścierwnice zaczęły wypierać motyle, bo kandydatura Ryśka im bliżej końca zliczania głosów zaczęła marnieć w oczach i brzydko pachnieć, by na koniec definitywnie zdechnąć. Okazało się, że 8817 wystarczy, ale na dziesiąte miejsce, które jest dobre dla skoczka narciarskiego, a nie dla niego. To była cholernie droga przegrana, której kosztów nie podejmuje się podliczyć żaden tutejszy rachmistrz.

 … i festiwal wazeliny

Nim przyszła gorycz porażki to wyścig do Rysiowego serduszka trwał w najlepsze i czapkowanie mu na każdym kroku zakrawało na błazenadę dekady oraz kretynizm możliwy tylko w krasnostawskim obmierzłym grajdole. Bo przecież Rysiek nie dość, że kandydat na posła, to jeszcze szef struktur PiS w trzech powiatach i ulubieniec Sasina, to jak mu się tu nie podlizać! Dlatego wpadał tu właśnie Sasin i wspierał go swoimi obietnicami oraz klepała po plecach, jak matka brzdąca, coby odkaszlnął. Madziar w parlamencie był dla niego priorytetem, bo Ryś w czasach posuchy po śmierci prezydent Lecha Kaczyńskiego w katastrofie pod Smoleńskiem przetrzymał Jacusia w wołomińskim magistracie na niezłej pensji. Mógł, bo był burmistrzem, i to teraz było „przysługą za przysługę”. A swoją drogą to nasz bezmyślny duet; Leńczuk z Nieściorem mogliby się uczyć lojalności od tej dwójki, ale to tak na marginesie, bo oni od Teresy uciekli jak już wydoili z niej wszystko.

Rzadkiej urody były filmiki z udziałem Roberta Kościuka, który do występów przed kamerą tak się nadaje jak „postkomuszy” Piwko na instruktora fitness. Robert w nich opowiada o Ryśka przymiotach z taki zapałem i werwą, że nic tylko słuchaczowi wypada po obejrzeniu i wysłuchaniu pójść i się powiesić. To wyglądało bardziej, jak namawianie do zakupu, i to takie rozpaczliwe, ostatnich miejsc pod cmentarnym murem niż na przebojowy spot wyborczy, który miałby kogoś przekonać. A jak już o wieszaniu, to Rysiek eksponował się w takich egzotycznych miejscach, że dech zapiera, bo trzepak, czy rondo to już ekstrema.

Fakt Pawłowska straszyła rozmiarem swojego baneru z bloku przy ul. Okrzei, ale on nadrabiał ilością. Ryś też myślał swoim rozumkiem jak tu naród do siebie przekonać i nawet zdjęcie z dziadkiem Staśkiem ułanem walczącym tu na Lubelszczyźnie w 1939 pokazywał. Opowiadał, że i on tak nas będzie bronił. Do tego gadał o Księżycu znad zalewu w kraśniczyńskich Czajkach, że piękny, bo akurat gdzieś tam biegał. Żadnemu wozowi strażackiemu nie odpuścił. W Płonce, jakby mu pozwolili, to by w nich nocował. A na dożynkach w Bończy „orły ze starostwa” dyskretnie rozłożyli stoisko promujące Ryśka jak już Teresa Hałas z dożynek się ulotniła, bo akurat miała uroczystości gdzie indziej. Leńczuk jednocześnie rozgłaszał w koło, że Teresa Hałas to nadal jego posłanka i tak to się odbywało, a lekarze od paranoi i urojeń zacierali ręce, bo nowy materiał do badań się pokazał wielce obiecujący.

Benefis w KDK  i Robert jest zły !?

W ostatnich dniach kampanii wyborczej Robert Kościuk ze swoimi spin doktorami wpadł na genialny pomysł i zegnał do KDK nauczycieli ze szkół podległych ratuszowi, bo akurat zbliżał się dzień Edukacji Narodowej. Niby nic, ale gwoździem programu był występ Rysia Madziara, który wparował na scenę znienacka. Zaczął opowiadać o dobrodziejstwach, które spłynęły na nauczycieli za rządów PiS i że Czarnek nie jest taki czarny jak go malują. Krasnostawska belferka na początku była oszołomiona takimi tezami, a potem zaczęła z dezaprobatą szemrać i mało brakło by go wybuczała. Burmistrzowi bardzo się to nie podobało i nawet na tę okazję zmienił wyraz twarzy, który dostrzegli znawcy oraz wielbiciele jego arcy oszczędnej mimiki…

Dlaczego przerżnęli?

Ale dlaczego Rysiek przerżnął i cały PiS z nim? A, dlatego że nie mógł wygrać, albowiem tak spieprzonych list, jak ta w „siódemce” było w skali kraju dużo, a to zaledwie jeden z powodów. Było i zużycie władzą ponad wszelką wątpliwość. Na takich bublach, jak listy PiS mógł stracić kilkanaście mandatów, może nawet pod dwadzieścia. Te może dwadzieścia więcej większości by mu i tak nie dało, ale łatwiej przeciągnąć dwudziestu posłów niż czterdziestu, i to lepiej wygląda, a także dobrze świadczy o politycznej robocie. Bo jak mówią wojskowi, to do każdej bitwy trzeba się przygotować jak najlepiej. Między bajki to wszystko włożyć, bo widać wszystko było na odpieprz, a bój do ostatniej kropli krwi tylko deklarowano. Tak naprawdę listy robiono pod tych, co chcieli za wszelką cenę mieć immunitety i choćby jakiś grosz z parlamentu, bo akurat mieli zobowiązania bankowe jak nasz bohaterski Ryś.

Korespondencyjne starcie Madziara z Sachajkiem

Przed wyborami w PiS mieli tajny przez poufny sondaż, z którego wynikało, że mandatów mogą wziąć siedem, a Rysiek będzie o ten siódmy walczył z kukizowcem. Walczył co prawda, ale nie o siódmy, ale o „honor” co w jego przypadku i tak dobrze brzmi. Sachajko, tymczasem odleciał wszystkim. Tu w powiecie  „wołomiński fircyk” przegrał z nim, i to dość wyraźnie. Smaczkiem jest to, że Ryś zrobił śliczny wynik na osiedlu koło cukrowni w gminie Krasnystaw. Tam dostał ponad 450 głosów, bo wpłynął na obniżenie cen za „ciepłą wodę”, Gdyby w każdej gminie było takie osiedle i taka cukrownia, to może by wygrał „sam” te wybory.

Jedyny powiat, w którym odgryzł mu się to włodawski i tam miał nad kukizowcem dwukrotną przewagę.  Ale w skali całego okręgu Sachajko zmielił Madziara na papkę i inni kandydać również go zlali. W pewnym momencie Sachajko gonił Kamińskiego z „jedynki” i ostatecznie zdobył trzydzieści trzy tysiące głosów, a Kamiński czterdzieści cztery. Natomiast bożyszcze naszych lokalnych PiS-owców Rysiek walczył o dziesiąte miejsce z Wróblem z Biłgoraja…

Dodatkowy smaczek jest tu w Krasnymstawie, bo Madziar wziął z niego 530 głosów, a Sachajko 1051, a to trzeba interpretować jako osobistą porażkę burmistrza Kościuka, który stał całą swoją siłą za tym pierwszym. Bo to on go lansował i suflował mieszkańcom jako nowego jasnego idola. Przed wiosennymi wyborami do samorządu Robert dostał czytelny sygnał, że reelekcji może nie być, a co najwyżej rekonwalescencja. Może co prawda liczyć na „głosy Madziara”, ale to jest powód do płaczu, a takiego Roberta jeszcze nikt nie widział i może wreszcie przyszła na niego pora.

A na koniec jako posumowanie, to cichą bohaterką, ale wcale nie anonimową i miejskim partyzantem, takim spod szyldu Kedywu jest Stasia Wiśniewska. Znają ją w mieście, bo jak lewa strona ma Babcię Kasię, to ta „prawa” emerytkę Stanisławę Wiśniewską. Stasia dysponuje stalowymi nerwami i włada parasolką lepiej, niż Wołodyjowski szablą. Z nią lepiej nie zadzierać. To w dużej mierze ona, rozdając gazetki Sachajki na ulicach miasteczka i tłumacząc prostym językiem o co chodzi i na kogo nie trzeba głosować „kupiła” Ryśkowi bilet powrotny do Wołomina za co wypada jej podziękować i docenić, a Ryśkowi życzyć szerokiej, bezpiecznej i powrotnej drogi…

 

 

43
1