Opowiem o wizycie w „powiatowym żmijowisku”, do którego poszedłem, bo mnie korciło sprawdzić, czy główni bohaterowie czytali felieton o mebelkach. To co tam zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania i com się pośmiał to moje!
Popaść w wielką niełaskę u Marka Nowosadzkiego to w powiatowym grajdole rodzi straszne konsekwencje. Wypada się z towarzystwa! Ale dla mnie, co się zakochał w zdrowym rozsądku to nobilitacja i stan „błogosławiony” nieosiągalny dla wielu. Jak to przeżyć! Oczywiście na wesoło! Dlatego dziś podzielę się tym „Prawdziwym Bólem”.
A było tak… podróż od drzwi starostwa do sekretariatu vel czyśćca na piętrze odbyła się bez większych przygód. Wiadomo! Korytarz, schody, drzwi, kawałek korytarza i znów drzwi. Co tam się może wydarzyć? Nie jestem Wielkim Mistrzem Zakonu Krzyżackiego, żeby mnie tak jak Wernera von Orseln zaciukać w listopadowe popołudnie przed drzwiami kaplicy na zamku w Malborku. Do tego był 16 stycznia i czwartek po godzinie14. Gdzieby tam, komu się chciało, a poza tym w starostwie noże mają, ale do krojenia ciasta i pewnie już się „we wrzątku parzyły” na wielkie poniedziałkowe święto! Bo w poniedziałek 20 stycznia imieniny Mariusza, które wypadały co prawda w tym roku w niedzielę, ale to już czerwona kartka w powiatowym kalendarzu! Mariuszów w starostwie dwóch jeden to sam Mały Mussolini vel, Frąc a drugi to Rysak były zapaśnik, co to lepiej sobie na macie radził niż w Guz Małgorzatą, bo ta go rozciągnęła jedną ręką jak naleśnika.
Jak już się wtarabaniłem do sekretariatu vel czyśćca, to się rozglądam, gdzie tu się zadekować! Szukam krzeseł, a tam gorzej, jak u Balcerków w Alternatywach, bo są tylko dwa i jakieś, takie jak ta cała „uśmiechnięta koalicja” ni na tym siedzieć ni to w piec dać. O takie!?… I zupełnie nie pasują, bo te co kiedyś były zabrali do gabinetu Nowosadzkiego! Może oni tam chcą wprowadzić zwyczaj, żeby przed majestatem starościńskim stać albo leżeć krzyżem? Może jeszcze trzeba będzie przychodzić ze swoimi! Nie tak powinno być i Nowosadzki powinien ze swojej chałupy, a ma blisko jakieś krzesła przynieść albo oddać tamte!? Cwaniak jeden! No ale to może za jakiś czas. Przycupnąłem sobie tak i siedzę, i czekam jak myśliwy w zasadzce na grubego zwierza. Wiadomo Nowosadzki i „Mały Mussolini – Frąc” to „grube sztuki”, a nawet „Tłuste Koty”, a na takich to trzeba z zasadzki!
Minuty lecą czas się dłuży, a tu od „Dziadunia” Szpaka wypada jak pisklę z gniazda właśnie „Mały Mussolini” vel Frąc! Facjata mu się na mój widok w mig czerwona zrobiła i oczy zaświeciły, ale zaraz zgasły jak palniki ze słowackich kuchenek gazowych jak im Ukraińcy gaz od Putina zakręcili! Przez moment, no głowę bym dał i niech to Nowosadzkiego głowa będzie, bo on i bez niej świetnie sobie poradzi, dlatego że ma mocno rozwinięte plecy, że widziałem w tych oczętach „katastrofę budowlaną” coś jakby waliły się dwa wieżowce. W końcu Mariusz to budowlaniec! Przemądrzałą główkę pełną nie za mądrych pomysłów spuścił jeszcze, minkę strzelił i poleciał jak ruska rakieta, tylko nie na Bydgoszcz, a do swojego gabinetu. Przebierał przy tym nóżkami, jakby kankana tańczył.
Za chwilę „nadeszła wiekopomna chwila” do tego zapachniało kadzidłem i siarką, bo oto w progu sekretariatu stanął sam „papież powiatowej intrygi” i „książę piekieł” Nowosadzki Maruś. On, jak widać, na dwóch etatach, ale daje radę. On z tych, co to Panu Bogu świeczkę a diabłu… fabrykę świeczek. Ależ miał wejście! Fanfar tylko brakło, ale i tak było smakowicie! Wpłynął, jak galeon „Vasa” chluba Gustawa Adolfa i szwedzkiej marynarki, z którym Marek ma wiele wspólnego, a nawet powiedzieć można, że to jego „kopia”. Bo jak żeby inaczej, skoro jest tak samo „bogato zdobiony” i z niego chluba swojej ulicy oraz obiekt westchnień Pań w wieku określanym jako „późna jesień vel druga połowy listopada” Niestety, ale jego wady konstrukcyjne również dziedziczy, a nawet przede wszystkim. Otóż galeon miał feler w postaci niesymetrycznej budowy i złego balastowania, dlatego w swoim dziewiczym rejsie od lekkiego podmuchu wiatru przechylił się na lewą burtę i w cholerę zatonął. Nowosadzki takoż!? Jego „lekki powiew krytyki”, a wręcz muśnięcie doprowadza do takiego rozchwiania, że ojej! Łopoce i buja nim jak porciętami schnącymi na wietrze. Mimo że ma naturalną skłonność do przechyłu na „lewą burtę”, co się objawiło po wyborach to wody w kadłub nie nabiera. A nabiera w usta, w sytuacjach, kiedy trzeba się do czegoś przyznać, zdeklarować albo podjąć decyzję…
Ale to już wiemy i „płyńmy” dalej. Marek zestrojony stanął na tym progu, jak gwiazda na ściance i zastygł w bezruchu! Na głowie kaszkiet miał jakiś w delikatną kratę, a do tego szal gustowny, bo innych Nowosadczak nie nosi i wokół szyi go sobie owinął. Z tej „instalacji artystycznej” wystawała mu głowa z obliczem pobladłym i zasępionym, a to dlatego, że mnie zobaczył. Cudny to widok był wart każdych pieniędzy…To się można było napawać nim jak Wójt Kozioł rozciągniętym Czerepachem na podłodze UG Wilkowyje przez lewy sierpowy Kusego. Kto oglądał „Ranczo Wilkowyje” to wie, o co chodzi…
Posągowy był w tym staniu w progu, jakby z jakiegoś cokołu zlazł i taki majestat z niego bił, że ktoś o słabych nerwach mógłby zemdleć! Grubo było!? Do tego całą resztę jestestwa przykrył eleganckim płaszczykiem, w którym co tu ukrywać wyglądał jak „matka Moryca z „Ziemi Obiecanej”, o której Prezes Grynszpan mówił, że oprócz tego, że to jego kuzynka to jeszcze była z niej duża, obszerna kobieta!?” Okutany był ponad miarę, z tego powodu że chłodno było, ale nie aż tak! Gdzieś na zewnątrz hasał jak nie przymierzając „Rogaś z Doliny Roztoki”.
A trzeba nam wiedzieć, że Marek ze zdrowiem też się cacka jak to on ma w zwyczaju i kiedy go tylko w gardziołku zadrapie to zaraz hyc pod pierzynę i jęczy jak dusza pokutna, żeby wszystkie baby nad nim płakały. Chociaż czasem to jego przeziębienia przychodzą w chwilach, jak coś jest w starostwie niewygodnego. Jego dopadają polityczne wirusy i zdawać się może, że i nad nimi panuje. Dla, takich jak Marek zdrowie jest najważniejsze, bo jak choremu robić dobre intrygi? I te oczy jeszcze! Jak one mnie dojrzały, to się zrobiły takie nieobecne jak u rekina. Zupełnie bez źrenicy, puste i straszne jak Radom w listopadzie…
No i tu nastąpiło coś niesamowitego co w pierwszej chwili wziąłem za dobry omen. Bo przez myśl mi przeszło, że oto będę świadkiem historycznego wydarzenia. Marek wycofał się delikatnie z progu sekretariatu na korytarz i drobiąc przy tym kroczkami jak gejsza. Nawet w „lusterka nie patrzył” i cofał na wyczucie… potem dokonał błyskawicznego zwrotu, jak koń husarski. Prawie w miejscu by pognać z rykiem silnika i na wysokich obrotach przed siebie! Jakby był w innym obuwiu i na tartanie, to byłby rekord, ale i tak gnał jak kowadło ciśnięte w przepaść.
Aż wyszedłem na korytarz obejrzeć ten manewr, a ten pierwsza klasa był, bo przy jego misiowej posturze to trzeba mieć wyczucie! Mógł przecież w ścianę przypaprać i kufer rozbić! Ale gdzie tam! Do tego tak gnał, że nim się wychyliłem to już go „Mały Mussolini” przyjmował w swoim „pit stopie”, otwierając drzwi do swojej kanciapy. W tym momencie, gdy Frąc udzielał mu azylu to Nowosadczak robił za uchodźcę politycznego! No kto by pomyślał!? A to, co wziąłem za historyczną chwilę to była DECYZJA! Bo Marek na mój widok podjął pierwszą zarejestrowaną okiem ludzkim DECYZJĘ. Nie była chwalebna, ale nie wymagajmy od osobnika jego pokroju zbyt wiele, bo uciekał sprzed drzwi własnego gabinetu, ale po tym wszystkim doszedłem do wniosku, że mnie się wydawało i jednak to był instynkt. Czyli zostało po staremu. I na decyzje czekamy póki co nadal tak samo jak Żydzi na przyjście Mesjasza…Amen!