»Słońce Latyczowa« czyli nowa historia powiatu w „prima aprilis” pisana

 

1 kwietnia wyciekły fragmenty nowej „Tajnej historia powiatu za rządów »Słońca Latyczowa« Janusza Szpaka”. Po wsiach gadają, że kiedy z powrotem „chyci” władzę, to „wkleją” ją dzieciom do podręczników. Wtedy dostanie się do jakiejkolwiek roboty w jednostkach powiatowych bądź awans będzie uzależniony od jej znajomości „na wyrywki”. „Powiatowy Kongres Historyków z Ulotki Wyborczej” pod kierownictwem „ober” historyka Leszka Janeczka pracuje nad ostateczną wersją w szpitalnych piwnicach. Nam z narażeniem życia udało się zdobyć szkic. Oto on…

Zaczyna się tak! Gdy wybory samorządowe 2018 roku w powiecie wygrała Tereska Hałas, to po tej dacie jak wiadomo rozpoczęła się era protektoratów i takiego ucisku, że ojej i ona temu winna, jak kiedyś w wyliczance spółdzielnia gminna. Wzmógł się zatem ucisk nawet na cegły w murach i te na samym dole miały najgorzej…

Za rządów naszego „Ojca Narodów i Słońca Latyczowa” Janusza… ucisku i protekcji nie było i takie zjawisko nie śmiało nawet występować! Byliśmy rajskim kwitnącym ogrodem demokracji i tolerancji. Na dowód tego krasnostawscy weterynarze potwierdzą, że wtedy nawet psy nie miały pcheł i wszyscy tolerowali laktozę! W naszym „powiatowym domu” nawet sam Papież chciał zamieszkać. A ci bardziej wierzący po wsiach gadali, że chciał tu przenosić Państwo Kościelne, bo Rzym wiecznie zakorkowany! Tak mu się spodobało! Ponoć urzekły go mowy pogrzebowe oraz dożynkowe kazania naszego Janusza. Obama z Ameryki, ten czarnoskóry prezydent co podobno z Czarnej Białostockiej jego dziadek pochodził wpadał po drodze w rodzinne strony podglądać nasze rozwiązania systemowe a potem jechał na narty do Bobliwa nawet w środku lata! Śnieg wtedy padał, kiedy Janusz chciał i leżał tyle ile mu kazał. Z deszczem było tak samo. Tak dobrze żeśmy mieli! I Putin „psiajucha” chciał się wprosić, ale Janusz go spławił. Akuratnie w remizie OSP brał udział w filozoficznej dyspucie w odwiecznym dylemacie wszystkich druhów; co ratować najpierw, gdy płonie gorzelnia; spirytus czy ludzi? A potem miał iść karmić króliki i jednego zająca z Żółkiewki.

Ze świata do nas przyjeżdżali by chłonąć nasze zdobycze i pytać „Ojca Janusza” jak do takiej równowagi oraz idylli doszedł. On wszystkim tłumaczył popijając zsiadłe mleko z blaszanego kubka, że to zasługa intuicji i skromnie przy tym spuszczał wzrok. Czasem… w chwili roztargnienia, zamyślony dodawał, że siłę czerpie z kosmosu i dzieł Seneki, którego cytował przy każdej okazji. Stosunki międzyludzkie kwitły więc jak miejskie rabaty w czerwcu. Opozycji nie było, bo wszyscy przebywali na „placówkach dyplomatycznych” w zaprzyjaźnionej Korei Północnej. We wszystkich jednostkach starostwa miód płynął na przemian z mlekiem a kury znosiły po dwa jaja…

Przewodniczący Rady Powiatu, teraz „Pierwszy Tłusty Kot” Marek Nowosadzki do starostwa przybywał w korowodzie płochych dziewcząt oraz swoich emerytowanych wielbicielek, które w wiankach na głowach sypały obficie kwiecie, gdy przemieszczał się z ulicy Piekarskiego przemianowanej na „Bulwary Męczenników Samorządu i Odwagi Cywilnej” do Kapitolu alias Starostwa. To było widowisko! Siedział Marek wypachniony, na różowym jednorożcu, odziany w zwiewne jedwabne kimono grając, na cytrze i w wieńcu ze świadectw maturalnych, ale tych najlepiej zdanych, rzucając przy tym przechodniom landrynki. Każdą sesję Nowosadzki rozpoczynał od chóralnych śpiewów i wznoszenia modłów przed posągiem Janusza „Najlepszego Remizowego i Powiatowego” Posąg stał w sali plenarnej starostwa na ulicy Sobieskiego przemianowanej na Aleje Latyczowskie i był ponad naturalnej wielkości wykonany z masy solnej, by wszystko było w zgodzie z trendami EKO. Poza tym, co dzień modlono się, palono kadzidełka i śpiewano a co rano procesje petentów pod posągiem składały ofiary z jajec kurzych, słoniny, wieńców cebuli oraz księżycówki pokątnie pędzonej. Żyło się jak w raju albo ruskiej bajce gdzie jak wiadomo dobro zawsze zwycięża!

Inni dygnitarze też nieba przychylali ludowi i tak skarbnik Cienciera rozdawał uśmiechy oraz pieniądze w każdy czwartek przez godzinę pod krasnostawskimi kościołami. Banach z ZDP już nie był jego dyrektorem, tylko cały piepsznik na Borowej przemianowano na „Instytut Powierzchni Gładkich” a Piotruś stał się jego rektorem i nosił tytuł „Wielkiego Asfalta” Do tego śpiewał w kościelnym chórze i służył do mszy a w Boże Ciało sypał kwiatki w procesji. Zimą sam pługiem jeździł i sam solą sypał a jak zaszła potrzeba to dzieciom lepił bałwany i stawiał w ogródkach. Na takie okazje zawsze miał przy sobie garść węgielków i kilka marchwi, żeby bałwan nie był taki bałwan.

Henio „wiceojciec powiatu” w przedszkolach z milusińskimi kleił ludziki z plasteliny i grał na fujarce a kanclerz-sekretarz Wojtek Hryniewicz staruszki przenosił przez jezdnię na plecach i wyprowadzał im psy na spacery. Zimą w parku na drzewach wieszał słoninę dla sikorek a 6 grudnia w przebraniu Mikołaja wchodził ludziom do domów przez kominy. Na każdej ulicy w mieście i po wioskach rozdawano róże a w dni świąteczne czekoladki owinięte w papierki z podobizną Szpaka. Jeśli kto chciał to mógł zamówić do domu samego starostę Janusza na wieczorne czytanie dzieciom bajek i głaskanie po głowie.

W szpitalu do dyrektora Mateja lekarze odnosili się z nabożną czcią. Bywało i tak, że dopraszali go do operacji by doradził jak i co wyciąć. Czasami wystarczyła tylko jego rozmowa z chorym by ten ozdrowiał i na własnych siłach pobiegł do domu. Co tydzień notowano po kilka ozdrowień a „Śmierć” została aresztowana przez lotną brygadę reaktywowanego ORMO pod zarzutem sprowadzenia zagrożenia życia i obrazę moralności poprzez spacery z niebezpiecznym narzędziem. A potem skazana edyktem „Ojca Narodów” na …śmierć, lecz pod wpływem opinii publicznej zamieniono wyrok na dożywocie. Na tym nie koniec… Medyczny świat zelektryzowała i obiegła informacja, że w krasnostawskiej placówce w katedrze chirurgi plastycznej udał się przeszczep krowich piersi. Nie dość, że zabieg się powiódł to po jakimś czasie pacjentka regularnie zaczęła dawać mleko i żreć trawę. Podobnie było w katedrze transplantologii z pewnym chłopem, któremu przeszczepiono końską kończynę, bo swoją stracił w czasie kradzieży drzewa z lasu, gdyż ścinając po ciemku sosnę pomylił ją z własną nogą. Za rok od udanego zabiegu zgłosił się do „Wielkiej Pardubickiej” i wygrał! Osiągając przy tym rekordowy czas i to wszystko z dżokejem na plecach! Poza tym sukcesami zadbano by wszystkie zakręty zostały wyprostowane, by nikomu nie przyszło do głowy wpaść na pomysł i nie daj Boże powiedzieć, że szpital na zakręcie!

Janeczek ginekolog zarzucił praktykę. Miał przez to więcej czasu na stawianie horoskopów, to jego pasja, jak i badana historyczne. Całe dnie robił wywiady z samym sobą i patrzył w gwiazdy -nawet w samo południe. Do tego ostatniego służyło mu lustro, w którym siebie widział jako gwiazdę pierwszej wielkości. Ponadto rozszerzył teorię Kopernika o udowodniony fakt, że wszystko kręci się wokół niego! Stąd ta nadwyżka czasu wolnego, albowiem wpadł na genialny pomysł i dogadał się z bocianami. Z ptakami też potrafi gadać, ale z wyjątkiem gołębi! Leszek w wyniku tej koalicji z boćkami przestał być ordynatorem, a został ornitologiem-ginekologiem i do tego realizował się jako kontroler lotów, albowiem na dachu szpitala urządzono lotnisko gdzie przybywały tysiącami bociany z noworodkami w dziobach. Leszek odbierał zawiniątka i dawał pozwolenia na odlot i lądowanie. Cała Europa tu się rodziła i CPK przy tym to przysłowiowy pryszcz! W liceach nabory były takie, że rodzice jeszcze przed urodzeniem swoich pociech zaklepywali w nich miejsca.

Na przedmieściach Krasnegostawu od strony Siennicy Różanej pobudowano monumentalne gmaszysko z aluminium, marmuru i szkła a w nim powstał „Instytut Myśli Janusza Szpaka” w randze Uniwersytetu. Krzyś Zieliński, gdy już zreformował PKS i utworzył z niego firmę o globalnym zasięgu co woziła prezydentów USA i brytyjską rodzinę królewską to wybudował w Krasnymstawie metro, które sam zaprojektował przez co było wyjątkowe… nie miało przystanków i tylko pół jednej szyny. Jak twierdził Krzyś właśnie na tym polegała jego wyjątkowość i niskie koszty utrzymania!
Skarbiec starostwa pękał od nadmiaru gotówki a powiat trząsł giełdami świata. Pod Żółkiewką odkryto złoża gazu, ropy i pokłady złota…

W Muzeum Regionalnym miłości też było na pęczki a ta sięgnęła zenitu w czerwcu 2017 roku. To wtedy Marek Majewski został dyrektorem wchodząc do muzeum wprost z ulicy. Ponoć szedł ze starostwa, w którym był Naczelnikiem Oświaty po bułki z nadzieniem i jak raz zaczęło padać. Parasola nie miał to wlazł pod dach muzeum i mu się spodobało. Złośliwi twierdzą, że jakby wlazł jedne drzwi wcześniej to wpakowałby się do kościoła i został proboszczem. Pomyślał, że skoro ładnie tu, miło i chłodno a taki mikroklimat bardzo mu odpowiada to on chce być dyrektorem. No i został. Tak się za Szpaka robiło kariery, lekko miło i przyjemnie. Nawet miejska fauna i flora odebrała Majewskiego bardzo pozytywnie i dała temu wyraz, albowiem po jego intronizacji ponoć muzealne myszy do spółki z miejskimi kotami chodziły pod rękę i piły bruderszafta. A klon w rynku właśnie od tego czasu zaczął klęczeć, bo przed taką doskonałością jak turobińczyk nic innego nie wypada. Postępowa część załogi Muzeum Regionalnego szybko się w nim zakochała.
W powiecie za Szpaka takich cudów było masę i „wiele by o tym pisać” To była belle époque… Żyło się jak w Edenie… Już myślano o pierwszych koloniach na Marsie…. No i przyszła ta Tereska i od tego czasu mamy Księżuka grochówkę i na Rejowieckiej „Mrówkę”

PS. Przepraszam za „obsówę, ale w zeszłą sobotę przy zmianie czasu źle przesunąłem wskazówki zegara. Nie dość, że w złą stronę to jeszcze jak widać za dużo. W związku z tym u mnie jest 1 kwietnia a w powiecie 365 dni w roku!

26
9

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *